Gazeta Niedzielna

Jeszcze kilka dni i nastanie ta oczekiwana noc – „cicha noc, święta noc”.

Ale ta bliskość kryje w sobie wielką trudność, przez którą trzeba przejść. Tymczasem człowiek jest taki nieufny do Bożych planów. Woli ufać swojemu widzeniu.

W dzisiejszym pierwszym Czytaniu prorok Izajasz zapowiada w 735 roku przed narodzeniem Chrystusa, że oto „Panna pocznie i porodzi Syna”. Jest to czas, kiedy kraina Judy osaczona jest wrogami i prosi o pomoc pogańską Asyrię. Prorok upomina króla Achaza, aby zwrócił się do Boga i Jemu tylko zaufał. Ale król nie chce. Nie wierzy tym słowom. Wybiera własną drogę, aby ocalić swój tron.

Tu odnajduję siebie. To ja wciąż mam lęk zgodzić się na Boże propozycje. Moja modlitwa „Bądź wola Twoja” jest wciąż tylko na ustach. Czy nie jest tak, że próbuję spełniać i swoją wolę, czyniąc wolę Bożą? Wciąż jest we mnie ogromna ochota wymknąć się Bogu, po to, aby stać się niezależnym, wolnym. Ksiądz Ludwik Evely w książce Ojcze nasz bardzo trafnie ujął taką sytuację pisząc, że „wolność jednak nie polega zasadniczo na możności wyboru. Prawdziwa autonomia to możność zdecydowania o sobie, dysponowania sobą w pełni, by dać się drugiemu. Odmowa, lęk przed darem, świadczy, że nie dysponujemy sobą, jest więc brakiem prawdziwej wolności”.

W Eucharystii tyle razy już wypowiadałem słowa: ”Przez ofiarę Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, wydanego za nas na śmierć, doprowadzasz nas do Twej miłości, abyśmy także my dawali siebie braciom”.

To tu odnajduję mój lęk, zdając sobie sprawę, że kochać – zanadto boli, bo moje „ja” istnieje tylko po to, aby z niego zrezygnować – „kto chce zachować duszę swą, straci ją”. Ten brak odwagi, aby w pełni zrealizować siebie, jest powodem mojej chwiejności: chcę kochać, ale obawiam się ofiary. Chcę dawać, ale nie chcę nic stracić. Tak jak dzieci podczas swoich zabaw najpierw dają, a następnie odbierają. A tu trzeba wybrać: dawać albo posiadać. Kiedy daję siebie – to znaczy, że ja już nie należę do siebie.

Ta sytuacja podobna jest do skoku w całkowitą ciemność. Czytałem kiedyś o zalęknionym dziecku, które znajdowało się na górze płonącego domu. Ojciec z dołu wołał, aby skoczyło, bo on jest na dole i zdoła je pochwycić w ramiona. Ale dziecko widziało tylko dym, który stawał się coraz bardziej piekący. I wtedy trudno zawierzyć dochodzącemu przez ogarniającą coraz bardziej ciemną chmurę głosowi ojca.

A to jest jedyne ocalenie: uwierzyć, że poza tą czarną przepaścią, do której trzeba się rzucić, aby żyć, czekają otwarte, kochające ramiona ojca. Czy potrafię codziennie na nowo rozniecać w sobie tę ufność?

Jakie to jest pocieszające móc przeczytać dzisiejszą Ewangelię. Bo czym są moje próby ocalenia własnych planów według tylko ludzkich kryteriów?

„Z narodzeniem Pana Jezusa było tak”: przybrany ojciec, święty Józef, miał swoje życiowe plany, jak każdy człowiek. Chciał założyć rodzinę. Mieć własny dom. Być szczęśliwym ojcem, kochającym mężem. I oto staje przed faktem, który zupełnie pokrzyżował jego drogę życia. Decyduje się odejść. Wtedy właśnie Anioł Pański przemówił: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej małżonki, albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów… i wziął swoją Małżonkę do siebie”.

Ale to nie wyglądało tak wspaniale, tak bosko. Dziś wiem, jak potoczyły się kolejne etapy w życiu Jezusowych rodziców, którzy potrafili w tych wymaganiach rozpoznawać Boga. Ich bezgraniczne przylgnięcie do niezrozumiałych Bożych planów, jak narodziny w stajni, zaraz potem rzeź Niewiniątek i ucieczka przez zieloną granicę do Egiptu: nie widzieć w tych sekwencjach zdarzeń żadnych sprzeczności, ale wciąż wierzyć, że tak Bóg realizuje te wielkie rzeczy, które Maryja wypowiedziała w Magnificat?

Dlaczego ja się dziwię, że w moim życiu spotyka mnie cierpienie, krzywda, że odstawiono mnie do kąta? To w tych momentach Bóg jest tak blisko człowieka, a ja Go nie widzę. Bo wciąż schodzę z tej Bożej drogi na swoją własną.

Pukanie Jezusowych Rodziców do drzwi mojego serca wciąż się odbywa? W tym kończącym się Adwencie słyszę je mocniej. Otworzę więc – na oścież. Bo skoro Ona, Maryja, urodziła w stajni, w chlewie – nie pogardzi moim barłogiem. Jej Syn, Emanuel po to przyszedł do nas, aby być z nami i „zbawiać ludzkie serca od jego grzechów”.

ksiądz Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

,,JAK SIEBIE SAMEGO"

Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie zmienić od razu wszystkiego. Nie spodziewaj się natychmiastowych wyników swoich postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami. Nie histeryzuj, gdy popełnisz głupstwo, nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie. Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli, gdy ci jest smutno, gdy ci się nic nie chce robić, gdy ci życie brzydnie. Wykorzystuj okresy swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak jak starasz się nim być dla innych.

W przeciwnym razie zamkniesz sparawę stwierdzeniem, że jesteś dobry, albo stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński