Gazeta Niedzielna

Początek dzisiejszej Ewangelii jest nie tylko zastanawiający, ale wręcz budzi pewne zaniepokojenie. No bo co to oznacza, że dopiero po wyjściu Judasza z wieczernika Pan Jezus zaczął mówić do pozostałych uczniów o swojej gloryfikacji i dzielił się z nimi najbardziej osobistymi myślami? W tej serdecznej rozmowie tłumaczył jak bardzo bliskie jest już Jego odejście, ale równocześnie zapewniał, że pomimo swojego odejścia On nie pozostawi ich samymi, ale będzie pośród nich i to na zawsze.

Czy poprzez wyjście Judasza, który przecież szedł zdradzić i w konsekwencji wydać na okropną śmierć swojego Mistrza – mogło teraz wydarzyć się coś dobrego? Bo tak właśnie powiedział Pan Jezus: „Syn Człowieczy został teraz uwielbiony, a w Nim został Bóg uwielbiony.”

Św. Augustyn zaistniałą sytuację tłumaczy w ten sposób, że Chrystus zanim rozpoczął umywanie nóg uczniom – powiedział: „Wy jesteście czyści, ale nie wszyscy”. A Ewangelista dodaje: „Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: Nie wszyscy jesteście czyści.” Więc Judasz swoim wyjściem po prostu wyświadczył przysługę owym pozostałym, bowiem przez niego ta wspólnota uczniów była dotychczas w jakimś sensie wypaczona i zanieczyszczona. Teraz doznała oczyszczenia.

Z takiego spojrzenia, na które zwraca uwagę św. Augustyn, nie można nie zauważyć, iż w takim razie mój grzech też zniekształca wizerunek Kościoła. I to nie tylko ten grzech widoczny, który powoduje zgorszenie, a co za tym idzie – pomniejszenie wiarygodności Jezusowej wspólnoty, ale również ten mój ukryty grzech, niewidoczny dla ludzkiego oka. Moim grzechem, jak zauważa o. Salij, nie tylko obrażam Boga, nie tylko oddzielam się od życia wiecznego, moim grzechem zmniejszam czystość i duchową urodę całego Kościoła. Dopiero po wyjściu Judasza z wieczernika Pan Jezus zaczął mówić o swojej chwale i o chwale swojego Kościoła, która w całej pełni ukaże się dopiero na końcu czasów. Bardzo plastycznym obrazem opisującym tę rzeczywistość posłużył się św. Paweł w liście do Efezjan: „Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo, aby osobiście stawić przed sobą Kościół jako chwalebny, nie mający skazy czy zmarszczki, czy czegoś podobnego, lecz aby był święty i nieskalany.”

A więc dopiero w dniu ostatecznym nie będzie już więcej grzechu. Natomiast w trakcie dochodzenia do tego dnia wspólnota wierzących, czyli Kościół, jest jedynym miejscem, właściwym dla grzesznika, tak jak dla chorego człowieka najlepszym miejscem jest szpital. Bowiem w Kościele w sposób najbardziej skuteczny ogarnia mnie, słabego i grzesznego, Boża moc. To ona sprawia, że mogę się uwalniać od zła i wychodzić ze skorupy własnego egoizmu, aby coraz bardziej przybliżać się do Światła.

Dopóki trwa proces wzrostu Królestwa Bożego na ziemi Pan Jezus jest nieustannie „przyjacielem celników i grzeszników.” On kocha człowieka i dlatego zrobił dla niego wszystko, aby go uwolnić z grzechów. Tak jak dobry lekarz potrafi poświęcić się dla swojego pacjenta i wiele uczyni, aby tylko wyleczyć chorego, uwolnić go od jego choroby. Proces takiego ciągłego uwalniania z grzechów dokonuje się w Kościele, który jak Jezus, nie brzydzi się grzesznikiem, ale też nie pozostawia go samemu sobie, w stanie jakieś półdrzemki, w czasie której mógłby spokojnie obrastać w pleśń, kołtuństwo, samozadowolenie – jakby powiedział ks. Pasierb. Kościół można porównać do dobrego ogrodnika, który stale troszczy się, oczyszcza i przycina swoje latorośle, aby mogły wydać w swoim czasie dobry owoc. Ta praca jest często bolesna, ale konieczna. Tu Słowo Boże bywa jak miecz ostre i tnie aż do rozdzielenia ducha od duszy. Kardynał Newman bardzo trafnie zauważył, że poza Kościołem, doktryny są twarde, a życie miękkie, a w Kościele jest dokładnie na odwrót.

Każdy potrzebuje swojego czasu, aby wzrastać. Widać to bardzo wymownie w życiu apostołów. Pan Jezus mówił do nich w Wielki Czwartek: „Będziecie Mnie szukać, ale dokąd Ja idę, wy pójść nie możecie.” Przecież Go kochali i chcieli iść za Nim, ale wtedy oni jeszcze nie potrafiliby pójść aż tak daleko jak ich Pan i Mistrz. Chociaż Piotr zapewniał i to po trzykroć bez najmniejszej wątpliwości: „Życie moje oddam za Ciebie!” – a dosłownie za kilka godzin okazało się, że jeszcze nie był gotów. Co więcej – wyparł się, zdradził Chrystusa. Ale jego autentyczna miłość nie zaprzepaściła łaski przebaczenia.

Chrystus znając kruchość ludzkiej kondycji zapewnia swoich uczniów, że będzie z nimi zawsze żywy, obecny, działający – o ile będą przestrzegać tego jedynego przykazania, jakie im dał i które wystarczy za wszystko inne: „Abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem.”

W drugiej modlitwie Eucharystycznej o tajemnicy pojednania kapłan wypowiada takie słowa: „Wszyscy oddaliliśmy się od Ciebie, ale Ty sam, Boże, nasz Ojcze, stałeś się bliski dla każdego człowieka. Przez ofiarę Jezusa Chrystusa, Twojego Syna, wydanego za nas na śmierć, doprowadzasz nas do Twojej miłości, abyśmy także my dawali siebie braciom.”

W tym mieści się istota chrześcijaństwa: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi.”

Ale bywa i tak, że ja, w moim uwikłaniu w różnorakie grzechy, mogę nawet nie odczuwać pragnienia, aby się z nich wyzwalać. Wtedy opisana scena na początku dzisiejszej Ewangelii staje się dla mnie wielkim ostrzeżeniem. Przecież Judasz też był uczniem Chrystusa, ale – jak pisze o. Jacek Salij – „jego serce było wypełnione egoizmem i chciwością, i już zabrakło w tym sercu miejsca na prawdziwą miłość. Toteż jakby sama logika tego wymagała, żeby ten uczeń w pewnym momencie przestał być uczniem.”

Chrystus stawia sprawę bardzo jasno: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie przebywa w domu na zawsze, lecz Syn przebywa na zawsze. Dopiero jeżeli Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni.”

ks. Marian Łękawa SAC -Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

ZNALAZŁA GO

To było takie proste, gdy przychodziłeś podrapany, posiniaczony, rozżalony, rozbeczany, wgramolić się jej na kolana i wtulić głowę, i słuchać, jak jej serce bije. Serce, które na pewno kocha. Płacz przechodził w pochlipywanie. Odpływała gorycz. Było ci dobrze, tak dobrze, że aż zasypiałeś.

Potem przyszedł okres, gdy denerwowała cię jej dobroć. Nie mogłeś znosić jej milczenia i smutnego spojrzenia, gdy coś złego zrobiłeś. Niechby zrobiła awanturę, niechby krzyczała, a nawet zbiła.

Potem poszedłeś w świat. Z wielkimi planami i nadziejami, pełen wiary w ludzi. A teraz wracasz. Tak jak wtedy: rozżalony. Do niej. W pokoju jest cicho, czyściutko jak dawniej, matka pomiędzy starymi meblami krząta się ucieszona, żeś przyszedł. ,,Może się herbaty napijesz?". Napijesz się, bo to ci da okazję do zatrzymania się tu dłużej. Ona nie wie i nigdy nie bedzie wiedzieć, jak ci tego powrotu było trzeba. Może później podejdzie i pocałuje twoja głowę, nie wiedząc jak bardzo na to czekałeś. Czujesz, jak odpływa twoja złość, nienawiść, rozgoryczenie, jak bierzesz w siebie światło, jej dobroć.

Przez te lata, które minęły, spiętrzyło się w tobie zło, stwardniałeś, skrzepłeś w egoiźmie, stykając się z surowym światem.

Teraz w czasie nabożeństw majowych przychodzisz do Niej przez modlitwy, pieśni - obcujesz z Nią. Czujesz, jak odpływa od ciebie zło, jak bierzesz w siebie światło - Jej dobroć.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński