Gazeta Niedzielna

Jezusowe słowa przeznaczone na dzisiejszą niedzielę są bardzo ostre. Próbuję sobie tłumaczyć, że mogę słuchać ich spokojnie, ponieważ skierowane są nie do mnie, tylko do faryzeuszów, do których Chrystus wypowiedział aż siedmiokrotne „biada”?

Kiedy słyszę słowa faryzeizm, hipokryzja – od razu przychodzi skojarzenie z tymi, którzy swoją nienawiścią skazali Syna Bożego na śmierć. Ale jak do tego mogło dojść? Przecież to byli gorliwi czciciele Boga. Prawdziwi zeloci, gotowi zrobić wszystko, aby zachować Mojżeszowe prawo? Izrael już od IV wieku przed Chrystusem nie miał swojego suwerennego państwa, a jednak zdołał zachować swoją odrębność narodową. Stało się to możliwe również dzięki faryzeuszom, którzy skrupulatnie, z wielką dokładnością zachowywali starotestamentowe prawa i religijne tradycje. Przestrzeganie przepisów było dla nich sprawdzianem miłości Boga. Tylko że cały nacisk koncentrował się wokół zachowania czystości rytualnej zapisanej w Księdze Kapłańskiej. I tak litera prawa i praktyki religijne stały się czymś najważniejszym. Zasłoniły zupełnie istotę ludzkiej egzystencji, jaką jest miłość. Znajomość interpretacji prawa uczyniła ich zarozumiałymi. Dlatego z pogardą traktowali am ha’ares czyli lud ziemi. Spełniając swoje własne uczynki w sposób bardzo widoczny uważali, że w ten sposób Bóg staje się ich dłużnikiem, który przecież musi wynagrodzić ich wspaniałomyślność. Przypowieść o faryzeuszu i celniku bardzo dokładnie pokazuje do czego prowadzi taka religijność czysto zewnętrzna. Ale to nie było tylko wtedy – „w owym czasie”. Ta pokusa wciąż i zawsze ma swoją przemożną siłę zdolną owładnąć całego człowieka. A więc Jezusowe mocne słowa odnoszą się nie tylko do tamtych faryzeuszów. Typ legalistyczny, czy i mnie nie próbuje zaimponować? Przecież motywacja jest piękna: stanąć w obronie samego Boga. A co będzie z drugim człowiekiem, którego rzekomo w imię Chrystusa potrafię podeptać traktując z pogardą? Z gorliwości o chwałę Bożą taki zelota potrafi być okrutny. Potrafi być nieludzki. Kiedy człowiek przestaje się miarkować nawet nie zauważy jak bardzo szybko ogarnia go formalizm, skostnienie i bezduszność. Wtedy pozostaje tylko twardy i ciężki chłód wykańczający nie tylko samego siebie, ale gorzej – bo innych.

Pamiętam z rekolekcji prowadzonych do księży przez ks. profesora Sedlaka, już wiele lat temu, jak mówił o tym chłodzie, który „przysłania Boga dziwnym obrazem nieautentyzmu Bożego w imię największej żarliwości tegoż samego Boga. Znam kapłanów formalistów, co to za jeden przepis z rubryki życie odda jako męczennik liturgii, nie rozmawiający rok z kolegą, z którym siedzi przy stole obok. O głupstwo poszło, o awanturę w zakrystii w obecności ministrantów, właśnie na punkcie liturgii. I obaj do spowiedzi, obaj przy ołtarzu, obaj zapatrzeni, ale przestrzegający nad przełożeniem palca tak czy tak – bo to ważny szczegół – tylko miłość się zaprzepaściło.”

Ile w ludzkim sercu potrafi nagromadzić się żywiołowej niechęci, nienawiści do wszystkich, którzy Boga nie uznają, czy Go zwalczają. Albo nienawiść do ludzi, którzy też kochają Boga, ale inaczej, nie tak jak ja.

Czytałem o takiej super pobożnej starszej pani w Ameryce, w kraju, w którym religię i wyznanie zmienia się jak przysłowiowe rękawiczki. Z każdej kolejnej była niezadowolona i w końcu założyła swoją własną religię.

Kiedy dziennikarz z miejscowej gazety zapytał ją:

– Czy rzeczywiście sądzi pani, jak tu powszechnie się uważa, że do nieba nikt nie wejdzie, oprócz oczywiście pani i pani służącej?

Kobieta zamyśliła się głęboko i po chwili odpowiedziała:

– Ze służącą… to nie jestem taka pewna.

To już Seneka powiedział był: „Wszystko, co potępiamy u innych, znajdziemy we własnej duszy.” Ileż pomysłowości potrafi człowiek wykrzesać z siebie, byleby tylko pokryć swoje niedobory. I tak odchodzi się od swojej autentyczności w rejony zakłamania, gdzie jest sztuczność i fundowanie sobie przeróżnych retuszów, które mają być genialnym psychologicznym alibi.

Wspomniany ks. Sedlak wymienia takie podstawowe sposoby ludzkich zakłamań, które on porównuje do świecy dymnej:

– słabość intelektualną zwykle nadrabia się tupetem,

– słabość woli zastawia się niezwykłą fantazją,

– lenistwo – cwaniactwem, kantem,

– nieczystość – gwałtownym piętnowaniem grzechu u innych,

– podobno nikt tak genialnie nie komenderuje jak tchórz, zachęcając do bohaterstwa i heroizmu. Najlepszy komendant – to właśnie tchórz. Wyżywa się w mówieniu, pokrywając deficyt własnej odwagi,

– lichą wiarę pokrywa się kapitalnym deklamowaniem słowa Bóg na każdym kroku i we wszystkich przypadkach, z wyjątkiem liczby mnogiej, bo wtedy byłby to już panteizm,

– nieposłuszeństwo i krytycyzm maskuje się pochlebstwem, kłanianiem i wazeliną,

– obłudę – wyrafinowanym uśmiechem namawiającym innych na szczerość,

– chciwość zasłania się monologiem na temat ubóstwa.

Żeby nie popaść w te różne zakłamania, Pan Jezus po prostu stawia dziecko przed oczami swoich wyznawców i mówi: „Jeżeli nie staniecie się jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebieskiego”. Czym więc jest rzeczywistość dziecka, skoro ma być miarą i warunkiem? Jest prostotą. Jest szczerością – bezpretensjonalną. W dziecku wszystko jest takie naturalne.

Więc proszę Cię Panie, daj mi tę Łaskę, abym mógł spojrzeć z całą świeżością na Ciebie i na Twoje dzieło zbawienia.

ks. Marian Łękawa SAC -Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński