Gazeta Niedzielna

W minionej niedzieli Pan Jezus sprawił cud nakarmienia kilkutysięcznej rzeszy. A dziś znowu na inny sposób objawia swoją wszechmoc. Apostołom kazał przeprawić się na drugi brzeg jeziora Galilejskiego. Sam zaś, jak mówi Ewangelia, „wyszedł na górę, aby się modlić”. Nie można tutaj nie zauważyć, jak bardzo ta modlitwa była potrzebna Jego uczniom, którzy znaleźli się w sytuacji tak niebezpiecznej, że zaczęli wątpić.

Żeby lepiej zdać sobie sprawę w jak nieprawdopodobnej bliskości samego Boga znajduje się człowiek, tak często zupełnie nie będąc tego świadom, Kościół czyta dziś Pierwszą Księgę Królewską. Prorok Eliasz po swoich czynach pełnych gorliwości wpada w depresję. Przecież walczył o imię Boga prawdziwego. I jaką ma zapłatę? Musi uciekać. Przymuszany do pożywania pokarmu, który przynosi anioł, dochodzi po 40 dniach do góry Horeb. Chowa się do groty, aby tam przenocować. Nie chce już walczyć. Życie staje się dla niego ciężarem nie do uniesienia. Ale Bóg słuchając jego narzekania prowadzi go dalej: „Wyjdź, aby stanąć na górze wobec Pana!”. Ojciec benedyktyn Anselm Grün w książce Biblijne obrazy przemiany tak komentuje tę sytuację: „Eliasz musi opuścić grotę, miejsce poczucia bezpieczeństwa i stanu regresji. Musi się ujawnić, stanąć przed samym sobą, stanąć do walki, musi znowu powstać, udać się na górę, stanąć w wietrze, który owieje mu twarz. Boga, który dokona w nim przemiany, nie spotka w grocie. Spotka Go tylko wtedy, gdy stawi czoła życiu.

Bóg przechodzi obok Eliasza. Poprzedza Go silna wichura, trzęsienie ziemi i ogień. Boga nie ma jednak ani w wichrze, ani w trzęsieniu ziemi, ani w ogniu. Jahwe pokazuje prorokowi, że zarówno jego obraz Boga, jak i obraz samego siebie jest zły. Bóg nie jest bogiem wiatru, który zmiata ze świata wszystko, co złe. Nie chce On również człowieka, który naciera na zło i pełen zapału chciałby je zniszczyć. Bóg nie jest bogiem trzęsienia ziemi. Nie rozłamuje i nie rozrzuca wszystkiego. Nie chce On również człowieka, który wszystko rozbija, który tworzy absolutne przeciwieństwa. Bóg nie jest w pierwszym rzędzie bogiem ognia, który spala wszystko, co negatywne. Bóg objawia się raczej w delikatnym, cichym powiewie wiatru. Nie jest Bogiem spadającym z łoskotem i grzmiącym, jak wyobrażał sobie Go Eliasz, lecz cichym, czułym, troskliwym, delikatnym, potulnym i łagodnym.”

Bóg to sprawił, że Eliasz doznał przemiany. Z człowieka wybuchowego, impulsywnego, ogarniętego zapałem zdolnym nawet do zabijania, staje się kimś łagodnym, czułym i posłusznym. Proces przemiany następował stopniowo również poprzez pokarm dostarczany przez anioła. Ojcowie Kościoła widzieli w tym zapowiedź Eucharystii. Bo to właśnie dzieje się w czasie Mszy św. I jak pisze wspomniany o. Grün: „Podczas Eucharystii Bóg podaje nam chleb aniołów, dotyka nas i daje ciało i krew swego Syna, żeby nas nakarmić i napoić. Sami nie możemy sprawić, aby dokonała się w nas przemiana. Konieczny jest anioł, który nas potrąci, niezbędny jest człowiek, który otworzy nam oczy, który wskaże nam przygotowany dla nas chleb i wodę. Potrzebujemy samego Boga, który troskliwie poprowadzi nas przez pustynną drogę, i poprzez wichury i trzęsienia ziemi naszego życia otworzy nas na łagodny szept Jego kochającej i leczącej obecności.”

W tej wichurze, ogniu i trzęsieniu ziemi mam zobaczyć swoje namiętności, bo to jest moje życie poprzez które prowadzi mnie Bóg. Ta droga jest kręta i bardzo okrężna, ponieważ wiedzie z domu niewoli do Ziemi Obiecanej. Na niej doświadczam nie tylko zwycięstwa, ale jak często wielu upadków i niepowodzeń. Wtedy ogarnia mnie niemoc i przerażenie. Brakuje odwagi, aby wyjść ze swojej groty, w której tylko pozornie czuję się bezpieczny. Trzymam się kurczowo burty mojej ciasnej łódki – zupełnie jak w dzisiejszej Ewangelii: „Łódź zaś była już sporo stadiów oddalona od brzegu, miotana falami, bo wiatr był przeciwny”. Przerażeni Apostołowie nie byli w stanie rozpoznać kroczącego po tych falach Jezusa. Dopiero kiedy przemówił do nich: „Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się.” I oto Piotr pierwszy doświadczył rzeczy niemożliwej, bo przez moment zawierzył Chrystusowi: „Panie, każ mi przyjść do siebie po wodzie”. I szedł dopóki nie zwątpił.

To zdarzenie tak bardzo przypomina mi moje chwilowe zdobywanie się na odwagę, ale dopóki trzymam się burty. Bowiem wciąż odnajduję w sobie tę drążącą wątpliwość: A jakby tak Pan Bóg zawiódł? To moje zastrzeżenie bierze się stąd, że dla mnie jest zrozumiałe: Bóg kocha wszystkich. Ale czy kochając wszystkich, kocha mnie też? Czy kochając mnie co dzień, w tej określonej minucie, gdzie mnie na tym tak bardzo zależy, czy mnie też nie zawiedzie, czy będzie mi łaskaw? Ten brak mojej ufności usprawiedliwiam po prostu tym, że przecież ja nie jestem tej Bożej Miłości wart. Wiem, że doznałem już tak wielu bezpośrednich Bożych dotknięć i wiem, że Bóg kocha mnie nie z mojego wymiaru. Racją miłości Boga do mnie to nie ja jestem. Racją miłości Boga do mnie jest On. To jest racja, która jest niezależna od mojego wymiaru i mojej wartości.

Jezu, ufam Tobie! Proszę z głębi mojego serca, pomóż mi usunąć wszystkie moje wątpliwości, abym potrafił zaufać Twojemu nieskończonemu Miłosierdziu.

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński