Gazeta Niedzielna

Minął już tydzień mojego Adwentu. Tyle sobie obiecywałem. A jak on minął?

Dzień za dniem, łudząc się, odtwarzałem przed oczyma mojej wyobraźni obrazy z czasów dawno minionych: kiedy to każdego ranka szedłem, jeszcze ciemną ulicą, niosąc w ręku płonące światło, bo to znaczyło, że byłem na Mszy św. – roratniej, podczas której cały kościół śpiewał: „Niebiosa, rosę spuście nam z góry”. Na ołtarzu oprócz zwykłych świec była jeszcze jedna – siódma. W takiej scenerii każdy dzień nabrzmiewał w oczekiwaniu na wigilijny wieczór. Tak by się chciało pozostać w tym przywoływaniu czasu swojej młodości. I wiem dlaczego. Bo dziś słyszę jakby natarczywiej siłę słów człowieka, który „nosił odzienie z sierści wielbłądziej”, a który był „głosem wołającym na pustyni: Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”.

Pytam sam siebie: Dlaczego na pustyni? Skoro „ciągnęła do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nad Jordanem”. Już nie raz, bojąc się prawdy o sobie, tworzyłem na swój użytek taki kamuflaż. To przecież ja jestem pustynią. Ile w niej kolein, którymi chodzę codziennie. Jak tu naprawiać i prostować tę jedną właściwą, po której ma przyjść mój Mesjasz? Przecież ja wiem, że w te moje koleiny grzęznę coraz głębiej. I coraz trudniej po nich chodzić. To są te moje ciągłe zawody i upokorzenia, to serce moje nigdy nienasycone. To takie ludzkie – wciąż uciekać swoimi krętymi drogami przed Bogiem, który stawia wymagania. Często odnajduję siebie w modlitwie brewiarzowej:

„ …I z gorzkim płaczem wyznajemy błędy, ufając Tobie.

Lecz kiedy, Boże, srogość uśmierzyłeś

I chcesz przebaczyć marnotrawnym synom,

Szukamy znowu krętych dróg ciemności, co wiodą w pustkę”…

Przekonałem się, że ilekroć uciekam od tego, co daje Bóg – a Bóg zawsze daje to, co dla mnie jest najwłaściwsze – wpadam w swój własny egoizm, który też jest ciężarem, tyle że bezsensownym. Więc po co go dźwigam? Już nie mogę iść dłużej moją utartą koleiną. Dzisiejsze II Czytanie do mnie jest skierowane, abym się włączył w Boży plan. Mam przygarniać do Jezusa tych wszystkich, których Pan postawił na mojej drodze – tak jak ja zostałem przez Niego przygarnięty.

Każdego dnia mam budzić nadzieję? A tak trudno ją wykrzesać w sobie. Zwykle spowiadam się tylko z grzechów, a przecież we mnie jest wiele ran. Moje rany urazów, różnych niechęci i żalów najrozmaitszych. To są te kłody, które zniechęcają, ażeby „wydać godny owoc nawrócenia”. I w tym wewnętrznym rozgrzebaniu ima się pokusa: czy to warto? Ale przecież jest we mnie obecna i druga możliwość, którą słyszę w sobie: nie wolno ci się poddać.

Przypomina mi się taki bardzo stary film: „Alicja ucieka po raz ostatni”. Właściwie nie jestem pewien czy tak brzmiał ten tytuł. Ale, co zapamiętałem? Jak Alicja ucieka z zaczarowanego jakiegoś pałacu czy zamku, który jest otoczony murami. Pojawiają się tam jakieś dziwne postacie. W trakcie akcji można w nich rozpoznać, że są to szatani. Jakaś ostateczna próba, w której Alicja może po raz ostatni opowiedzieć się. Wspina się i przekracza któryś już z murów. Widzi kolejny mur i jeszcze jeden – w końcu poddaje się i rezygnuje. I w tym momencie słyszy głos: trzeba było przejść ten mur i byłabyś ocalona.

Wbrew temu, jak czasem się wydaje, że za tym murem jest jeszcze mnóstwo innych murów, nie wolno się poddawać. Dzisiejsze Słowo Boże zapewnia mnie, że to „Bóg daje cierpliwość i pociechę” po to, aby mnie wyprowadzać z moich różnych ścieżek pełnych lęków, samotności.

Więc śpiewam adwentowe pieśni z całą wspólnotą zgromadzoną na niedzielnej Eucharystii. I zaczynam rozumieć, bardziej świadomy niż przedtem, że proroctwo Izajasza już się realizuje. Tu i teraz – w tej różnorodności Bożych stworzeń, gdzie każdy jest inny i bywał nieraz wilkiem dla baranka, czy panterą dla koźlęcia. Wspólnie słuchając Słów Bożych zostajemy „napełnieni znajomością Pana”. Tu odnajduję moją drogę do Boga, która prowadzi poprzez drogi różnych ludzi – i tych, którzy dotychczas mnie omijali i tych, których się bałem, albo takich, których ignorowałem. To nasze wspólne przebywanie nie może już dłużej przypominać „Folwarku zwierzęcego” Orwella.

Jak to dobrze, że nie ludzie decydują, kto może uczestniczyć w sprawowaniu tej Wielkiej Tajemnicy Wiary. I jak to dobrze, że zostałem przymuszony Jezusową przypowieścią, aby wziąć udział w uczcie. Bo On – również ze względu na mnie – ją przygotował.

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

CIEŚLA Z NAZARETU

Gdy byłeś mały, chciałeś być sławny. Nie wiedziałeś jeszcze, z jakiego powodu, ale wierzyłeś, że będą o tobie pisali w gazetach wielkimi literami. Czy ciągle na to czekasz? Tak, chcemy, aby nas zauważono, aby nas proszono, dziękowano, aby nas uznano, szanowano.

Jest w Ewangelii św. dużo postaci zarysowanych bardzo wyraźnie. O św. Józefie mało wiemy. Zapisano wiele słów nie tylko apostołów, ale faryzeuszów, celiników, grzesznic. Jego słowa nie ma ani jednego. Nikomu nie przyszło do głowy, aby spytać, co On mówił, jakie było Jego zdanie.

Nie wiemy nawet, kiedy umarł.

Nie zauważono Go.

Chciał odejść, gdy poznał, że Maryja jest w ciąży. Został z polecenia anioła. Z polecenia anioła uciekł do Egiptu z Maryją i Dzieciątkiem. Z polecenia aniołów wrócił do Palestyny.

Spełnia polecenia, chociaż nie zawsze rozumie, jaki jest ich cel. Pracuje na utrzymanie Matki i Syna. Umiera chyba wtedy, gdy jest już niepotrzebny, po dojściu Jezusa do pełni sił.

Patron tych, którzy nie są kierownikami, którzy pozostają w ukryciu, którzy są jak powietrze niezauważalni, ale tak jak ono potrzebni.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński