Gazeta Niedzielna

Apostołowie, przebywając stale z Panem Jezusem, widzieli jak często ich Pan i Mistrz trwał na modlitwie. Wiele razy w Ewangelii opisane jest jak odchodził na miejsca samotne, na których modlił się do swego Ojca. Przed każdym ważnym wydarzeniem Chrystus Pan spędzał wiele czasu, bywało że całe noce, na uboczu. Tam rozmawiał ze swoim Ojcem i łączył swoją wolę z wolą Ojca.

Tak było na przykład przed wyborem dwunastu Apostołów. Albo innym razem zanim ogłosił swoje główne przesłanie zawarte w ośmiu błogosławieństwach odbył żarliwą modlitwę. Modlił się i na górze Tabor i w ogrodach Getsemanii. A jeszcze zanim poszedł do Ogrójca – w Wieczerniku wypowiedział wielką modlitwę podczas której ustanowił Najświętszą Eucharystię i wyświęcił pierwszych kapłanów. Nie można tu również nie wspomnieć szczególnej modlitwy, przejmującej i niezrozumiałej, jaką Boży Syn odbył ze swoim Ojcem z wysokości już krzyża.

Apostołowie patrząc na co dzień na swojego Mistrza i Pana musieli być zauroczeni Jego widokiem kiedy powracał z modlitwy, dlatego nie dziwi przekaz dzisiejszej Ewangelii, że „jeden z uczniów rzekł do Niego: „Panie, naucz nas się modlić”. I Pan Jezus uczynił zadość tej prośbie i dał modlitwę najwspanialszą, która pozostanie nieocenionym skarbem dla wszystkich pokoleń, które przechodziły, przechodzą i będą przechodzić przez tę ziemię. Może to i dobrze, że ten który odczuł wielkie pragnienie, aby się modlić, tak jak Jezus, pozostał nieznany i z imienia i z twarzy. Bowiem w tej jego prośbie może wypowiedzieć się każdy, każdy kto odkryje w swoim sercu takie pragnienie. Wielki pisarz Józef Ignacy Kraszewski wyraził w przepięknej refleksji ujętej poezją owo pragnienie:

„Jak kwiat ku słońcu, tak ku Bogu dusza
Zwraca się czerpiąc w Nim siły,
Modlitwa żywi, co życie wysusza,
Modlitwa wlewa co bóle wypiły.
Dwa światy wiąże złotymi ogniwy
Świat umarłych i świat żywy.
Tęsknotę słodzi, cierpienia uśmierza,
Jest zdrojem łaski i tarczą rycerza.
Módlmy się, módlmy, pijmy z tego zdroju
Ochłodę w spiece i siły do boju.
Spokój jakiego świat dać nam nie może,
I łaską Bożą i natchnienie Boże.
Modlitwa rzeźwi, na boleść nas zbroi,
Oczyszcza serce i cierpienia koi,
Módlmy się w sromie, w ucisku, w potrzebie,
Z braćmi co cierpią, do braci co w niebie,
Do Boga żywych i zmarłych, co słucha
Modlitw uczynków i modlitwy ducha.
Ona jest węzłem, co łączy dwa światy,
Człowieka z Bogiem i ziemię z niebiosy”.

Gdy mowa jest o modlitwie od razu przychodzi na myśl osoba świętego Jana Pawła II. Było mi dane nie tylko wiele razy z daleka na żywo, czy poprzez telewizję, ale również z bardzo bliska patrzeć na rozmodlonego Papieża w jego prywatnej kaplicy na Watykanie i w Castel Gandolfo. Święty Jan Paweł II naprawdę miał dar wchodzenia całkowicie w inną przestrzeń, którą zwykły śmiertelnik najwyżej co – może jedynie przeczuwać. Powiedzenie Simone Weil: „Mów mi, milcząc, o Bogu!” jest tu jak najbardziej zrozumiałe. On, zastępca Chrystusa na ziemi, niosąc coraz cięższy krzyż, każdą modlitwę okupywał ogromnym cierpieniem, przez co jeszcze bardziej upodabniał się do swojego Mistrza, który go wybrał. Jego błaganie za światem, które było usilne i pokorne, bardzo przypomina dzisiejsze I Czytanie. Cytowana już Simone Weil podaje i taki sprawdzian, który również bardzo przylega do osoby świętego Jana Pawła II: „Nie po sposobie, w jaki człowiek mówi o Bogu, ale po sposobie, w jaki mówi o rzeczach ziemskich, poznajemy najlepiej, czy jego dusza była w ogniu miłości Boga.”

Do starego mnicha przyszedł jego współbrat i żalił się, że nie potrafi już ani wierzyć, ani się modlić. Prosił o zwolnienie ze służby Bożej, ponieważ jego serce skamieniało, a modlitwy stały się tylko jednym wielkim udawaniem.

I wtedy doświadczony zakonnik taką dał mu radę:

– Jeżeli już nie potrafisz się modlić, to idź i przynajmniej przypatruj się, jak robią to inni!

Bo pragnienie modlitwy, pragnienie bliskości bycia z Bogiem jest obecne w każdym ludzkim sercu – tyle że bywa ono często zagłuszane poprzez zajmowanie się wieloma sprawami co powoduje gorączkowy aktywizm. Albo człowiek zaczyna coraz bardziej brnąć w różne niedobre namiętności. Ale nawet pomimo tego wciąż w głębi ludzkiego serca tli się tęsknota za Panem Bogiem, którą najtrafniej wyraził św. Augustyn: „Stworzyłeś nas dla siebie, Boże, i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie”.

Kiedy moje serce szuka Boga, wtedy można się modlić nawet bez słów. Święty Jan Vianney zauważył, że do kościoła w Ars, gdzie był proboszczem, przychodził regularnie jego parafianin, prosty rolnik i zawsze długo się modlił. Zaciekawiony odważył się któregoś dnia zapytać go:

– Powiedz mi, dobry człowieku, co ty takiego mówisz Panu Jezusowi, że zabiera ci to tyle czasu.

– Nic nie mówię – odpowiedział rolnik. Po prostu patrzę na Jezusa, a Jezus patrzy na mnie i to jest cała moja modlitwa.

Dar przebywania blisko Boga daje Bóg, który – jak napisał Karl Rahner – „może uczynić w naszym kierunku tysiąc kroków, ale ten jeden w Jego kierunku – ten musimy zrobić sami.”

Zakończę obrazem, aby zdać sobie sprawę, jak ważny jest ten jeden krok i jak wielkiej wymaga nieraz odwagi.

Brytyjski parowiec w listopadzie 1951 roku utkwił dziobem w piasku w pobliżu Borkum. Olbrzymie fale groziły w każdej chwili zatonięciem statku. Wysłane sygnały SOS sprowadziły pomoc. Ratowniczy statek wykorzystał jedyny możliwy sposób uratowania załogi: podpłynął bardzo blisko do parowca, aby można było przeskoczyć na jego pokład. Brytyjski kapitan od razu zrozumiał zamiary ratowników i skoczył – wyjątkowo – jako pierwszy, aby w ten sposób dać przykład pozostałym. Statek przepływał dwadzieścia razy obok parowca – trzynastu marynarzy zostało uratowanych, dwaj zginęli. Nie odważyli się na ryzykowny skok. Tylko ten, kto miał odwagę, został uratowany.

Ksiądz Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

ZNALAZŁA GO

To było takie proste, gdy przychodziłeś podrapany, posiniaczony, rozżalony, rozbeczany, wgramolić się jej na kolana i wtulić głowę, i słuchać, jak jej serce bije. Serce, które na pewno kocha. Płacz przechodził w pochlipywanie. Odpływała gorycz. Było ci dobrze, tak dobrze, że aż zasypiałeś.

Potem przyszedł okres, gdy denerwowała cię jej dobroć. Nie mogłeś znosić jej milczenia i smutnego spojrzenia, gdy coś złego zrobiłeś. Niechby zrobiła awanturę, niechby krzyczała, a nawet zbiła.

Potem poszedłeś w świat. Z wielkimi planami i nadziejami, pełen wiary w ludzi. A teraz wracasz. Tak jak wtedy: rozżalony. Do niej. W pokoju jest cicho, czyściutko jak dawniej, matka pomiędzy starymi meblami krząta się ucieszona, żeś przyszedł. ,,Może się herbaty napijesz?". Napijesz się, bo to ci da okazję do zatrzymania się tu dłużej. Ona nie wie i nigdy nie będzie wiedzieć, jak ci tego powrotu było trzeba. Może później podejdzie i pocałuje twoją głowę, nie wiedząc jak bardzo na to czekałeś. Czujesz, jak odpływa twoja złość, nienawiść, rozgoryczenie, jak bierzesz w siebie światło, jej dobroć.

Przez te lata, które minęły, spiętrzyło się w tobie zło, stwardniałeś, skrzepłeś w egoizmie, stykając się z surowym światem.

Teraz w czasie nabożeństw majowych przychodzisz do Niej przez modlitwy, pieśni - obcujesz z Nią. Czujesz, jak odpływa od ciebie zło, jak bierzesz w siebie światło - Jej dobroć.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński