Bóg daje nam łaskę ponownego przeżycia wydarzeń sprzed dwóch tysięcy lat. Pozwala, abyśmy wraz z pasterzami pochylili się nad ubogim żłóbkiem i, oddając pokłon Boskiemu Dzieciątku, z radością śpiewali: „Z Narodzenia Pana dzień dziś wesoły”.
Ta wielka radość, jaką odczuwamy w naszych sercach, wypływa z faktu, że „Bóg porzucił szczęście swoje, wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje”. Odwieczny Bóg stał się bezradnym dzieciątkiem i swój los złożył w ręce dwojga ubogich ludzi – Maryi i Józefa. Ogołocił się z całego majestatu swej boskości, przyjął pełnię ludzkiej małości i biedy. W ten sposób wywyższył człowieka, a więc każdego z nas.
Najbardziej wymowny znak
Miłujący Bóg – przez Jezusa Chrystusa – wszedł w życie człowieka, nadając mu właściwy sens. W Chrystusie miłość Boża zamieszkała wśród ludzi. Stał się On podobny do człowieka – w swoim narodzeniu, w latach młodzieńczych i dojrzałych. Chciał być blisko człowieka, dlatego solidaryzując się z nim, sam stał się człowiekiem w określonym miejscu i czasie. Jest to najbardziej wymowny znak miłości Boga do człowieka.
Właśnie ta miłość przynagla nas do miłowania każdego człowieka, a jej wyrazem jest dzielenie się opłatkiem w wieczór wigilijny. Jednak stosunkowo łatwo jest podzielić się chlebem, a sercem o wiele trudniej. Tymczasem bliźni, częściej niż na kromkę chleba, czeka na okruszynę miłości. Jeśli zaś czeka na nasz chleb, to o tyle, na ile umiemy się nim dzielić z życzliwego serca, bo w przeciwnym razie poczęstunek nie smakuje. Pustym jest więc gestem łamanie się opłatkiem, gdy w sercu brakuje miłości i przebaczenia.
Na naszej, polskiej ziemi był ktoś, kto dobrze rozumiał, że jeśli chce się naprawdę pomóc ludziom biednym, trzeba się stać jak Chrystus „wszystkim dla wszystkich”, to znaczy stać się podobnym do nich – tak ubogim jak oni i być blisko nich. Tym człowiekiem był brat Albert. Pewnego wieczoru przyszedł do miejsca, gdzie przebywali nędzarze i zapytał: „Czy znajdzie się tutaj miejsce dla mnie?”. Biedacy ci wyczuli, że z jego strony nic im nie grozi i że jest im przyjazny. Rzeczywiście brat Albert był ich wielkim przyjacielem, był jednym z nich.
Źródłem takiego postępowania brata Alberta – i wielu jeszcze innych ludzi – był ubogi Chrystus, który narodził się w ubogiej stajni i zamieszkał między nami. O tym fakcie uroczyście powiadamia nas św. Jan Apostoł słowami „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas”.
Bledną dziś ziemskie ułudy
Ponad dwa tysiące lat temu stał się największy cud i największa radość na ziemi. „Bóg się rodzi – moc truchleje”. Radość ta była z początku udziałem małej grupy pasterzy. Z czasem ogarnęła cały świat. Dziś rocznica tego największego w dziejach ludzkości wydarzenia jest równie wielka i radosna jak w ową Noc Betlejemską. Radują się dziś wszyscy – wielcy i mali, uczeni i ludzie prości, młodzi i starzy; nawet najbardziej światowo żyjącym ludziom bledną dziś ziemskie ułudy wobec tej wielkiej jasności z Nieba.
Nie wszyscy jednak mają odwagę przyznać się do swej wiary w Jezusa Chrystusa, dlatego – obok radosnej Nowiny – słyszymy dzisiaj smutny wyrzut: „Przyszedł do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli”. Chrystus mówi o takich ludziach: „Mają oczy, a nie widzą; mają uszy, a nie słyszą”. Bez Niego serce człowieka staje się puste i tracą sens wszelkie dążenia.
Z opłatkiem w ręku podchodzimy do swych najbliższych, by złożyć sobie wzajemnie życzenia. Sam Chrystus podchodzi do nas również z opłatkiem, ale konsekrowanym, by podzielić się z nami swoją miłością – tym wielkim uczuciem, które skłoniło Go do ukrycia swego majestatu – kiedyś w osobie bezradnego dziecka, a dzisiaj pod postacią chleba eucharystycznego. W ten sposób Jezus rodzi się w nas podczas każdej Mszy św. Rodzi się po to, by w nas zamieszkać i napełnić nas swoją miłością – byśmy równie łatwo jak wigilijnym opłatkiem dzielili się z braćmi naszym sercem. Niech nasze serca staną się żywymi świątyniami Boga.
Ze zbioru kazań ks. Edwarda Okońskiego