Gazeta Niedzielna

Ksiądz nie powinien. Księdzu nie wypada. Osobie duchownej nie przystoi. To chyba lekka przesada. Oburzające. Takie i podobne opinie mogłem usłyszeć w ostatnim czasie na temat mojego udziału w wydarzeniach motoryzacyjnych, jak premiera luksusowego modelu BMW czy rajdzie „Baltic Race 2022”. Jednak nie o tych i innych imprezach, skądinąd rzeczywiście bardzo wyjątkowych, będzie niniejszy tekst. Będzie on o naszym – ludzi Kościoła – stosunku do współczesnego świata. Oczywiście do takich opinii, jak powyższe, zdążyłem już przywyknąć i – inaczej niż było to jeszcze przed kilkoma laty – nie wyrządzają mi one żadnej szkody. Dlatego też świadomie, licząc się z podobnymi opiniami, od zawsze i niezmiennie zamieszczam w moich mediach społecznościowych informacje o uczestnictwie w różnych, nie tylko „pobożnych” wydarzeniach. Nietrudno się domyślić, że nie robię tego bezrefleksyjnie. Zawsze staram się wszystko wnikliwie przeanalizować i wyważyć do tego stopnia, że nawet czas publikacji danej informacji nie jest przypadkowy.

W świecie, w którym żyjemy (z perspektywy Londynu widać to bardzo wyraźnie) z roku na rok przybywa ludzi, którzy na pytanie, jaką wyznają religię, odpowiadają, że żadną. Socjologowie nazywają ich „nones”. Ci ludzi tworzą trzecią pod względem liczebności – po chrześcijanach i muzułmanach – grupę. Tak naprawdę zdeklarowani ateiści stanowią jedynie niewielki ułamek całości. Zdecydowana większość ludzi w „coś” wierzy. Od lat uważam, podobnie jak ks. Tomáš Halík, że przyszłość Kościoła będzie zależeć przede wszystkim od tego, czy my – chrześcijanie – będziemy umieli się porozumieć z duchowo poszukującymi wśród „nones”. Nie chodzi tu jednak o prozelityzm czy apologetyczne i misjonarskie podejście w próbach wciśnięcia tych ludzi w instytucjonalne i mentalne ramy Kościoła. Takie działanie jest zawsze skazane na porażkę, która zrodzi frustrację. Trzeba raczej te instytucjonalne i mentalne granice Kościoła przekroczyć (!) i otworzyć (!).  Szerzej pisze o tym ks. Halík w swojej prorockiej książce pt. „Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany” (s. 152-157).

Taka jest właśnie nadrzędna motywacja moich (głęboko przemyślanych i przemodlonych) działań duszpasterskich, także tych w mediach społecznościowych: przekraczanie granic i otwierania Kościoła, by dotrzeć do „nones”, a pośród nich do „seekers” – poszukujących. Nie chodzi tu li tylko o prostą prowokację, chociaż trochę na pewno też. Chodzi o coś o wiele głębszego, od czego – jak wskazuje ks. Halík – zależy przyszłość Kościoła. To właśnie dlatego, gdziekolwiek mówię lub piszę o naszej parafii, zaznaczam, że jest to otwarta na każdego wspólnota ludzi wierzących, wątpiących i poszukujących. To wspólnota Kościoła, ale też swoisty „dziedziniec pogan”. Podobnie jak w Kościele jest miejsce dla każdego, tak również w naszej parafii każdy może znaleźć swoje miejsce.

Widzę jednak, że zapraszanie poszukujących do Kościoła, na dziedzińce naszych świątyń, dzisiaj już nie wystarcza. Kardynał Bergoglio dzień przed wyborem na papieża cytował słowa Jezusa: „Oto stoję u drzwi i kołaczę” (Ap 3,20). Dodał jednak, że dziś Jezus puka z wnętrza Kościoła i chce wyjść na zewnątrz, a my musimy Go naśladować. „Wyjść” i „naśladować” to dla mnie słowa klucze, podobnie jak wcześniej wspomniane „przekroczyć” i „otworzyć” (dodałbym tu także „towarzyszyć”). Nie wystarczy już tylko coś – czasem nawet duszpastersko lub kulturalnie bardzo atrakcyjnego – robić, zapraszać i czekać. Trzeba wyjść i być. Dokąd iść? Gdzie wyjść? Prawie wszędzie, gdzie nas zapraszają i gdzie zwłaszcza nas – księży – jeszcze chcą. Wszędzie, gdzie możemy być znakiem zapytania, impulsem do refleksji, kroplą drążącą skałę wszechobecnej obojętności.

Dlatego już dawno przyjąłem zasadę, że chodzę prawie wszędzie. Odmawiam jedynie niektórym mediom – zwłaszcza tym propagandowym, które z jednej strony potrafią bezwzględnie niszczyć ludzi, deptać ludzką godność, kłamać i szczuć, a z drugiej zapraszają duchownych, by ci uwiarygodniali ich „esbeckie” metody. Chodzę zatem na wystawy, wykłady, odczyty, biorę udział w konferencjach, pojawiam się na imprezach sportowych, weselach, przyjęciach czy koncertach. Niemal zawsze w koloratce. Owszem, w wypastowanych butach i niepoplamionym garniturze, bo to również ma znaczenie. A rozmowa o wierze już nie raz zaczęła się od stwierdzenia przypadkowej osoby: „Nigdy jeszcze nie widziałem/am gustownie ubranego księdza”. Spieszę jednak natychmiast, by dodać, że chodzę też do jadłodajni, noclegowani dla bezdomnych (kiedyś w Rzymie spędziłem z bezdomnymi rodakami całą noc pod mostem), szkół czy szpitali. Rozmawiam z totalnie antyklerykalnymi Youtuberami, z którymi niejeden ksiądz nie odważyłby się rozmawiać. Spotykam się z Żydami, muzułmanami, chrześcijanami różnych tradycji. Chodzę wszędzie tam, gdzie mogę spotkać „nones” – ludzi obojętnych. Jak reagują? Najczęściej zdziwieniem. A zaskoczenie i zdziwienie często są początkiem kruszenia obojętności. Owszem, to ryzykowne. Trzeba czasem zmierzyć się z niewygodnymi pytaniami, innym razem uderzyć się w pierś, a jeszcze innym przyjąć słowa bolesnej, lecz usprawiedliwionej krytyki.

Zakończyliśmy krajowy etap synodu. Papież Franciszek mówił: nie zajmujcie się tylko tymi, którzy są w Kościele, ale idźcie na peryferie. Niezbyt nam to wyszło, bo choć w naszej parafialnej grupie synodalnej były również osoby z peryferii, to jednak było ich stanowczo za mało. Cieszę się jednak z tego, że synod dał nam okazję do refleksji i poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co powinniśmy zrobić, by wyjść i prowadzić dialog w kluczu: ja słucham, ty słuchasz – dialog, w którym się spotykamy bez oceniania. W najbliższym czasie będzie dostępne podsumowanie prac naszej parafialnej grupy synodalnej. Okazało się też, że mamy dobrą świadomość tego, co pokazał raport CBOS, że Polacy odchodzą z Kościoła, ponieważ nie mają potrzeby Boga. To są właśnie owi „nones”. Niczym w tym względzie Polacy w UK nie różnią się od Polaków w kraju. Takim osobom nie możemy powiedzieć: przyjdźcie do nas, bo jesteśmy otwartą na każdego wspólnotą ludzi wierzących, wątpiących i poszukujących. Oni nie przyjdą i dzisiaj już dobrze o tym wiemy. To my musimy do nich pójść. To ja – ksiądz – muszę wyjść do ludzi. Nie zgadzam się jednak z tym, co proponuje abp Adrian Galbas, że powinniśmy ludzi pytać: co robisz, czym żyjesz, co jest dla ciebie ważne, jakie masz wartości, jakie priorytety, czego szukasz? Nie powinniśmy pytać, stawiając się w pozycji wszechwiedzących omnibusów, znających odpowiedzi na wszystkie egzystencjalne pytania ludzkości. Nie powinniśmy też odpowiadać na pytania, których nikt nam nie zadaje. Mamy po prostu wyjść i zwyczajnie z ludźmi być. Nie pytając i nie odzywając się zbytnio bez pytania. Jeśli będą chcieli, zapytają sami. Moje doświadczenie pokazuje, że pytają zawsze. Wystarczy otworzyć, przekroczyć, wyjść i towarzyszyć (być).

Ks. Bartosz Rajewskiwww.parafia-kensington.uk



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

KRÓLESTWO TWOJE

W porządku Bożym jesteśmy również układem zamkniętym: ktoś musi cierpieć za szaleństwa drugiego, ktoś musi się modlić, aby nawrócił się błądzący; przez czyjeś umartwienia przychodzi łaska żalu na grzesznika. Nasz świętość ma wpływ na świętość innych, nasza grzeszność wpływa na grzeszność innych. Dopiero wówczas znajduje prawdziwie społeczny sens każdy dobry czyn, chociażby przez nikogo nie zauważony, każda dobra myśl, każdy akt milości Bożej.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński