W historii świata doprawdy był to rok wyjątkowy. Już w styczniu w wyniku ataku na ambasadę USA w Sajgonie zginęło ośmiu amerykańskich dygnitarzy. Jeszcze więcej straciło życie atakując Wietnamczyków. W lutym setki ośmioklasistów w USA opanowały jedną ze szkół na Brooklynie. Ich wymagania to: lepsze jedzenie na świetlicy i więcej wieczorów towarzyskich sponsorowanych przez dyrekcję szkoły.
Wiosna też zaczęła się niespokojnie. Przez Warszawę, Berlin, Paryż, Chicago czy Meksyk przechodziły manifestacje, w czasie których policję nazywano „gestapo” i „faszystami”. 11-go marca demonstracje studenckie odbyły się w tym samym czasie w Gdańsku, Krakowie, Poznaniu, Wrocławiu i Łodzi. Również w marcu, w pierwszym tygodniu, lot nr 28 National Airlines, relacji Tampa-Miami został uprowadzony przez Kubańczyków do Hawany. Był to już trzeci uprowadzony samolot tego miesiąca, siódmy od początku roku. W kwietniu, młodszy brat Johna Fitzgeralda Kennedy’ego – Robert „Bobby” Kennedy – podczas swojej kampanii prezydenckiej został śmiertelnie zastrzelony w kuchni hotelu w Los Angeles. Martin Luther King, ciemnoskóry pastor, który pokojowo walczył z rasizmem, został również zastrzelony tej wiosny w hotelu w Memphis.
Lato nie było spokojniejsze. Państwo polskie wydało paszporty wszystkim obywatelom pochodzenia żydowskiego, „zachęcając ich” do opuszczenia kraju. W USA dominowały antywojenne demonstracje. 20 sierpnia 4600 czołgów i 165000 żołnierzy wzięło udział w inwazji na Czechosłowację. Na sąsiadujący kraj, ZSRR wysłał 13 dywizji, zaś Polska jedną. Ruchy feministyczne tego lata twierdziły, że równość w wychowaniu dziecka jest możliwa tylko w tzw. „komunach”, gdzie wielu ojców i wiele matek żyje wspólnie.
Tak przyszła jesień i Olimpiada w Meksyku. Dwaj czarnoskórzy sportowcy – Tommie Smith i John Carlos – zdobyli olimpijskie medale, a ich zaciśnięte pięści w czarnych rękawiczkach – gest w proteście przeciw dyskryminacji rasowej – przeszły do historii nie tylko igrzysk olimpijskich.
Nie mniej gorąca była zima. 21-go grudnia Apollo 8 wystartował na orbitę Ziemi. W kilkanaście godzin później dwóch astronautów weszło na orbitę Księżyca, zrobiło kilka okrążeń i tak powstało m.in. pierwsze zdjęcie Ziemi od strony jej satelity.
Jeżeli nam się wydaje, że rok 2020 był fatalny, najgorszy, że podobnego nigdy nie było, sięgnijmy do historii i poczytajmy chociażby o wydarzeniach roku 1968. Jest nawet książka Marka Kurlanskyego pt. „1968: The Year that Rocked the World” („1968: Rok, który wstrząsnął światem”). Było inaczej, ale jakże podobnie. Panował chaos i niepewność. Świat przewracał się do góry nogami. Szyby witryn sklepowych były tłuczone, policyjne auta podpalane, a mniejszości domagały się zrozumienia. Może nie było pandemii, ale nie było też wielu leków i rozwiniętej tak jak dzisiaj medycyny. Nie było też łatwości podróżowania, Internetu i telefonów komórkowych.
Już kiedyś mówiłem, że człowiek może być albo szczęśliwy albo zrozpaczony. Jedno i drugie wymaga tyle samo wysiłku. To w dużej mierze od nas zależy, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi i jak bardzo zrozpaczeni. Warto więc trwać przy Bogu – źródle nadziei. Nie wszyscy jednak mają tyle siły, by trwać. Dlatego u progu Nowego Roku warto sobie przypomnieć, że gdy płaczemy z płaczącymi, to płacze w nas sam Jezus, dzięki czemu dajemy ludziom to, czego zostają tak często pozbawieni – nadzieję. Warto też zadać sobie to proste pytanie: jak kontynuujemy misję Jezusa? Czy jesteśmy światłem dla nieznających Go, czy może służymy już tylko sobie samym?
Pamiętajmy też, że Bogu i sobie warto mówić o najboleśniejszych rozczarowaniach i rozterkach. Rzadko uświadamiamy sobie, że kryzysy naszej drogi życiowej, gdy przeżywane są w samotności, mogą przyczynić się nawet do śmierci. Jeśli nie fizycznej, to z pewnością śmierci duszy. Możliwość otwarcia serca i szczerej rozmowy, choćby nasza ocena rzeczywistości była błędna – bo przecież nikt nie jest nieomylny – jest cennym gruntem, na którym łatwiej odnaleźć nadzieję. Dlatego więcej rozmawiajmy – z Bogiem i z drugim człowiekiem.
W pierwszy dzień Nowego Roku Kościół stawia przed nami Maryję. Jej łzy wylane u stóp krzyża, przemieniły się w uśmiech, którego nic nie zdołało zagasić. To dla nas lekcja, że naśladując Maryję, możemy również odzyskać nadzieję i uśmiech. Ona kocha każde swoje dziecko, a ze szczególną troską pochyla się nad tymi, którzy – podobnie jak Jej Syn w godzinie Męki – doświadczają cierpienia. W chwilach trudnych, oby było ich jak najmniej w 2021 roku, niech Maryja zawsze wspiera nasze kroki.
Ks. Bartosz Rajewski