Gazeta Niedzielna

Jak w greckiej tragedii, nie można tu uciec od losu. O wszystkim decyduje tytułowa „moc przeznaczenia”, która maluje przyszłość w ciemnych barwach. Już nawet początek tej opery spowija mrok, gdy Don Alvaro przybywa nocą do domu ukochanej Leonory (Sewilla, poł. XVIII wieku). Wspólnie planują ucieczkę przed jej nielitościwym ojcem, odmawiającym zgody na ich związek. W tle straszy widmo wojny, zatem ani mały świat domowy, ani ten wielki na zewnątrz, nie sprzyjają marzeniom młodych o życiu razem, w szczęściu i pokoju. W najnowszej produkcji „La forza del destino” G. Verdiego w Royal Opera House (marzec-kwiecień 2019, reż. C. Loy, dyr. A. Pappano) wykorzystano jednak szeroką paletę barw w scenografii i w kostiumach, a także środki wyrazu z całej skali od opery seria po operę buffa. Dodatkowo w wybitnej obsadzie, Verdiowskie dzieło zabłysło pełnią swego piękna.

Już podczas uwertury, wprowadzającej muzyczny motyw przeznaczenia, otwiera się świat tej opowieści. Oglądamy wyimaginowane scenki z dzieciństwa Leonory i jej brata Carla. Widzimy piękny, ustawiony pod kątem jasny pokój pałacu, do którego wpada światło przez wielkie okno po lewej. To przez nie, po latach, dostanie się tu Don Alvaro, by zabrać Leonorę, a chwilę później, przez ogromne drzwi pośrodku sceny, wejdzie niespodziewanie jej ojciec, Markiz Calatrava i zginie przez niezamierzony strzał z pistoletu Alvara. To pierwszy znak tytułowej mocy przeznaczenia, której nie będzie się starał pohamować Carlo, całkowicie i do końca zaślepiony „obrońca honoru rodziny”.

Jonas Kaufmann (Don Alvaro) i Ludovic Tézier (Don Carlo) (c) ROH 2019 Bill Cooper

Opisywany tu spektakl (27 marca) miał w obsadzie wspaniałych wykonawców. Ludmila Monastyrska i Jonas Kaufmann wcielili się w role dwojga nieszczęsnych kochanków. Ona zdobyła już dużą owację po swej pierwszej arii (Me pellegrina ed orfana) i bardzo wrażliwie poprowadziła rolę Leonory aż do tragicznego końca w klasztornej pustelni; on, w miarę rozwoju opery coraz bardziej zachwycający śpiewem, pokazał całe piękno swej postaci, której prawdę równie stopniowo odsłaniał. Ich portrety psychologiczne dopełniały elementy plastyczne przedstawienia. Bardzo udanym rozwiązaniem były na przykład kilkusekundowe projekcje wideo na tle całej sceny, ukazujące m.in. to, co Leonora widzi w natrętnie powracających myślach: umierającego ojca, rzucającego na nią klątwę. Przybliżone obrazy jej twarzy odsłaniały jej przerażenie i poczucie winy.

Z obrazem psychiki Don Alvara uderzająco współgrała scenografia III aktu (obraz pustkowia, wypalonych drzew i fragmentu pałacowej zabudowy, co można było odebrać jako aluzję do jego zatajonego arystokratycznego pochodzenia). Jest on wówczas żołnierzem hiszpańskiej armii, do której zaciągnął się w przekonaniu, że Leonora już nie żyje. Co prawda nie jest ta scena do końca ponura, bo pojawia się w niej sporo postaci kobiecych, wyzywająco i kolorowo ubranych, szukających wśród żołnierzy zarobku. Alvaro tego nawet nie widzi, bo jest już psychicznie w zupełnie innym wymiarze. Gdy po jego niedokończonym pojedynku z Carlo budzi się cały wojskowy obóz, rozpoczyna się duża scena ukazująca obozowe życie. Scenografia i kostiumy skrzą się kolorami, gdy pojawiają się komedianci, vivandières oraz Preziosilla przepowiadająca przyszłość. Scena ta przekształca się w samoistny show akrobatyczo-taneczny, czym jednak razi i za bardzo oddala się od stylu opery.

W przeciwieństwie do Alvara, postać mściwego brata Leonory, Carla, nie ulega żadnej zmianie, daje zaś wspaniałe pole do wokalnego popisu. Wybitny francuski baryton Ludovic Tézier wykorzystał to w sposób maksymalny. Podobnie Ferruccio Furlanetto (Padre Guardiano) magnetyzował przepięknym głosem i świetnym aktorstwem. Jako „prawa ręka” granej przez niego postaci, Fra Melitone, świetnie sprawdził się Alessandro Corbelli, ze swoim pięknym głosem i vis comica. To właśnie on oraz świetna Veronica Simeoni jako Preziosilla byli motorem wielu elementów buffo w tej produkcji.

Anna Netrebko (Leonora) i Robert Lloyd (Markiz Calatrava) (c) ROH 2019 Bill Cooper

Niewielką rolę ma na początku tej opery Markiz Calatrava, ale ze względu na wykonawcę, Roberta Lloyda, nie można o niej nie wspomnieć, skoro mowa tu o wybitnej obsadzie przedstawienia i zachwycających głosach. One wszystkie przyczyniły się do tego, że ta opera, poza partiami orkiestrowymi i chóralnymi, których żar i subtelności świetnie wydobył Pappano, rozbłysła swym pięknem nie tylko w scenach kameralnych, ale i w ensamblach. Krytyk muzyczny „The Times” Richard Morrison, który oglądał to przedstawienie w obsadzie identycznej z wyjątkiem roli Leonory (Anna Netrebko) napisał w swej recenzji: „Prawda jest taka, że w tym roku nie usłyszymy lepiej zaśpiewanego i zagranego Verdiego” (tłum. ao). Rzeczywiście było to prawdziwe święto dla miłośników operowego śpiewu.

Agnieszka Okońska

G. Verdi „La forza del destino”, Royal Opera House, Covent Garden, marzec-kwiecień 2019, reż. C. Loy, dyr. A. Pappano



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński