Gazeta Niedzielna

Urodził się w 1495 r. w Portugalii. Ojciec jego Andrzej Ciudad, miał mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w ich domu jakiś pielgrzym, który ciekawie opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy kapłan opuszczał ich dom, Jan, potajemnie przed rodzicami, poszedł z nim.

Rodzice daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Kapłan natomiast, po wielodniowej podróży, zostawił chłopca u Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak go pokochali, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Jednak mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Życie jego było w tym okresie dalekie od doskonałości chrześcijańskiej. Dwa razy uszedł niechybnej śmierci. Gdy po latach wrócił w rodzinne strony i dowiedział się o losie rodziców, uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci, udał się do Afryki. Okazji jednak do męczeństwa nie było. Wrócił więc do Hiszpanii i pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze otworzył małą księgarnię. W 1538 r., gdy odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana, kazanie głosił św. Jan z Avili. Wywarło ono na Janie ogromne wrażenie. Ogarnął go tak wielki ból za stracone dla wieczności lata, że otoczenie myślało, iż postradał zmysły i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano i zamknięto w domu dla obłąkanych – w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito go do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z nim przez 40 dni. Ku zdumieniu oprawców Jan zachęcał ich: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie w obronie swoich towarzyszy. Kiedy wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę. Za użebrane pieniądze zakupił dom, który przystosował do potrzeb chorych. W miarę upływy czasu powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych. Początkowo w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Codziennie udawał się na miasto, gdzie zbierał żywność i ofiary pieniężne. Z czasem zajął się również losem upadłych kobiet. Odwiedał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Czuły był także na los sierot, których wówczas nie brakowało. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy, za swoją posługę nie żądali zapłaty. Założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy. Zmarł w 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył go papież Urban VIII w 1630 r., a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych w 1690 r. Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych. Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia.

na podstawie: www.brewiarz.katolik.pl



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MAŁEJ WIARY

Słaby człowiek jest agresywny. Wszystkich podejrzewa, że chcą go zniszczyć. To splot urazów, kompleksów, pretensji, uprzedzeń. Nie ma się jak do niego dostać. Nawet nie można go pogłaskać. Cokolwiek by ktoś do niego powiedział, jakkolwiek by się wobec niego zachował, wszystko to odczytuje jako atak na siebie. Zacieśnił się do obrony przed zniszczeniem.

Nie bój się. Nikt nie jest w stanie cię zniszczyć, jeżeli tylko ty tego nie chcesz.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński