Gazeta Niedzielna

św. Józef Moscati

lekarz i naukowiec

Urodził się 25 lipca 1880 r. w Benevento we Włoszech. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Ojciec był prawnikiem i radnym, matka miała pochodzenie arystokratyczne. Gdy miał 4 lata rodzina przeniosła się do Neapolu i tam spędził resztę życia. W 1903 r. ukończył medycynę. Był bardzo utalentowany. Interesował się różnymi dziedzinami medycyny i szybko zdobywał kolejne specjalizacje.

Jednocześnie prowadził bardzo głębokie życie wewnętrzne. Codziennie uczestniczył we Mszy św., czerpiąc z Eucharystii siły do wypełniania swego powołania. Posługę chorym traktował jako misję powierzoną mu od Boga. Ludzi biednych leczył za darmo. Z narażeniem życia uczestniczył w ewakuacji szpitala podczas erupcji Wezuwiusza w 1906 r. W 1911 r. ofiarnie angażował się w walce z cholerą, a także był pionierem na terenie Neapolu jeśli chodzi o leczenie cukrzycy. Był odpowiedzialny za Instytut Anatomii i przyczynił się do jego rozwoju. Podczas I wojny światowej leczył z wielkim poświęceniem żołnierzy. Odznaczał się niezwykłą wrażliwością na cierpienie drugiego człowieka. Dbał nie tylko o zdrowie fizyczne pacjentów, ale także troszczył się o ich stan duchowy i udzielał im w tym zakresie mądrych porad. Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Został beatyfikowany w 1975 r. przez papieża Paweł VI, który powiedział, że: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. W 1987 r. został kanonizowany przez Jana Pawła II.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

ZNALAZŁA GO

To było takie proste, gdy przychodziłeś podrapany, posiniaczony, rozżalony, rozbeczany, wgramolić się jej na kolana i wtulić głowę, i słuchać, jak jej serce bije. Serce, które na pewno kocha. Płacz przechodził w pochlipywanie. Odpływała gorycz. Było ci dobrze, tak dobrze, że aż zasypiałeś.

Potem przyszedł okres, gdy denerwowała cię jej dobroć. Nie mogłeś znosić jej milczenia i smutnego spojrzenia, gdy coś złego zrobiłeś. Niechby zrobiła awanturę, niechby krzyczała, a nawet zbiła.

Potem poszedłeś w świat. Z wielkimi planami i nadziejami, pełen wiary w ludzi. A teraz wracasz. Tak jak wtedy:rozżalony. Do niej. W pokoju jest cicho, czyściutko jak dawniej, matka pomiędzy starymi meblami krząta się ucieszona, żeś przyszedł. ,,Może się herbaty napijesz?". Napijesz się, bo to ci da okazję do zatrzymania się tu dłużej. Ona nie wie i nigdy nie bedzie wiedzieć, jak ci tego powrotu było trzeba. Może później podejdzie i pocałuje twoja głowę, nie wiedząc jak bardzo na to czekałeś. Czujesz, jak odpływa twoja złość, nienawiść, rozgoryczenie, jak bierzesz w siebie światło, jej dobroć.

Przez te lata, które minęły, spiętrzyło się w tobie zło, stwardniałość, skrzepłeś w egoiźmie, stykając się z surowym światem.

Teraz w czasie nabożeństw majowych przychodzisz do Niej przez modlitwy, pieśni - obcujesz z Nią. Czujesz, jak odpływa od ciebie zło, jak bierzesz w siebie światło - Jej dobroć.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński