Gazeta Niedzielna

Nauka i wiara

Koniec czy
początek?

Włodzimierz Mier-Jędrzejowicz

Angielskie słowo “end” oznacza nie tylko koniec, lecz też i cel. Po polsku „koniec” rzadziej oznacza cel, lecz ta sama dwoistość pojęć istnieje i w naszej mowie. W obu językach koniec może oznaczać cel – a cel to przecież początek czegoś nowego. W cyklu artykułów o astronomii wypada też coś napisać o końcu – czy to gwiazd, czy to świata – i o tym, czy koniec oznacza zmianę, czyli nowy początek.

Koniec wszechświata

Zacznijmy od całego wszechświata – czy miał początek, i jakiego może dozna końca? Otóż filozofowie, teolodzy, a też i naukowcy od wieków dyskutują na ten temat. Wielu twierdzi, że wszechświat jest wieczny, że nie miał początku, i nie dozna końca. Szczególnie ateiści, chcąc odrzucić wiecznego Boga, skłonni są zastąpić Go wiecznie istniejącym wszechświatem. Nauka miała dopiero coś dokładnego do powiedzenia na ten temat, gdy amerykański astronom Hubble na początku 20 wieku wykazał, że galaktyki, z których składa się wszechświat, wzajemnie się od siebie oddalają. Belgijski ksiądz, Georges Lemaitre, wywnioskował z tego, że jeśli wszechświat obecnie się powiększa, to poprzednio był mniejszy, a jeśli cofnąć się dostatecznie daleko w przeszłość, to musiał mieć początek w bardzo małej przestrzeni, która od tego czasu stale się powiększa.

Angielski astronom, Fred Hoyle, przeciwnik tego pojęcia, wymyślił „big bang”, czyli „wielki wybuch”, które miało ośmieszyć teorię księdza Lemaitre. Tymczasem nazwa ta się przyjęła, a coraz to nowe dowody teorię popierały. Ewentualnie nawet Fred Hoyle przedstawił swoją wersję – twierdząc, że wprawdzie wszechświat jest wieczny, lecz jednak wewnątrz wszechświata dochodzi od czasu do czasu do „małych wybuchów”. W zasadzie taka teoria jest jednym z licznych domniemywań, że istnieje nie jeden wszechświat, lecz że istnieją liczne wszechświaty. O tym dużo się mówi i pisze – my jednak mamy dostęp wyłącznie do naszego wszechświata – tego wszystkiego co nam jest dostępne dzięki lunetom, teleskopom i doświadczeniom. Ten „nasz” wszechświat zgodnie z teorią księdza Lemaitre miał swój początek – czy i jakiego może doznać końca?

Być może, że wszechświat stale będzie się powiększał, bez kresu. Koniec by polegał na tym, że wszechświat zamieni się w niewyobrażalnie rozdmuchany gaz cząstek odległych od siebie. Nawet większe cząstki może będą się rozpadały, pozostawiając jedynie najprostsze w tym gazie pozostającym po wszechświecie. Inne teorie głoszą też, że wszechświat stale będzie się powiększał, lecz w coraz wolniejszym tempie, zbliżając się, lecz nigdy nie zupełnie dochodząc, do równowagi ogromnie odległych od siebie części. Trzeci gatunek teorii twierdzi, że wielki wybuch kiedyś się wypali, i wszechświat zacznie się kurczyć, aż w odległej przyszłości wszystko znów się zderzy i zbije w jednym punkcie, podobnym do początkowego. A wtedy chyba nastąpiłby nowy wybuch i powstałby nowy wszechświat! Czyli koniec byłby nowym początkiem. To wszystko są teorie, które dotyczą okresów czasu, których nie potrafimy sobie wyobrazić. Ale ciekawe teorie!

Koniec ziemi

Teorii o początku i o końcu wszechświata nie można w pełni sprawdzić. Wielu astronomów uważa nawet te teorie oraz naukę o nich – kosmologię – za coś odrębnego od rzetelnej „uczciwej” astronomii. O wiele łatwiej jest badać prawdopodobną przyszłość układu słonecznego, w którym znajduje się nasza ziemia, a więc i my sami. Otóż mamy dokoła siebie, w naszej galaktyce, liczne gwiazdy, wiele z nich podobnych do naszego słońca. Niektóre są podobne, lecz młodsze, i badanie ich przez teleskopy pozwala nam zrozumieć mechanizmy, które działały, gdy powstawało nasze słońce i nasz układ słoneczny planet i innych ciał niebieskich, które krążą wokół słońca. Inne gwiazdy, też podobne do naszego słońca, lecz starsze, pokazują nam, jaka przyszłość czeka naszą gwiazdę, słońce. Gwiazdy podobne do słońca po okresie jakichś dziesięciu miliardów lat wypalają do końca wodór, który jest źródłem ich energii, a wtedy ogromnie pęcznieją, jak nadmuchany balon. Słońce ma zaledwie pięć miliardów lat, więc dopiero za mniej więcej następne pięć miliardów lat zacznie nabrzmiewać – i wtedy pochłonie i spali naszą ziemię. A po następnym okresie znów skurczy się i zamieni się w „czerwonego karła” –małą, starą, ledwie ciepłą gwiazdkę. Ale ziemi już nie będzie.

Znacznie wcześniej ziemię spotkają inne katastrofy. Źródła energii, które grzeją ją od środka wymrą, a słońce będzie mniej silnie grzało, więc ziemia tak się oziębi, że nic nie będzie mogło na niej żyć. Jeszcze wcześniej księżyc się oddali od ziemi, a ziemia zwolni swe obroty dokoła własnej osi, aż tylko jedna strona ziemi będzie stale grzana przez słońce, a druga strona stale będzie zimna. Wulkany przestaną wybuchać i wypuszczać dwutlenek węgla z wnętrza ziemi, więc pogoda i atmosfera się zmienią. To są wszystko przewidywalne zjawiska, ale bardzo odległe. W międzyczasie dużo może się zdarzyć. Modnie jest obawiać się zderzenia ziemi z wielkimi skałami spadającymi z nieba. Lecz może wybuchnąć wyjątkowo wielki wulkan, słońce może silniej lub słabiej nas grzać, może wybuchnąć mniej lub bardziej odległa gwiazda i spalić ziemię promieniowaniem idącym z tego wybuchu. Istnieją prawdopodobnie i inne zjawiska, których nawet jeszcze nie znamy, a które do tego stopnia mogą zmienić warunki na kuli ziemskiej, że można by to nazwać końcem ziemi.

Koniec świata

Jednak gdy mówimy o końcu świata, a nie o końcu ziemi, chodzi nam o koniec „naszego świata”, tego którego znamy. Może coś zupełnie błahego doprowadzić do takiego końca, chociażby nowa zaraza, która wyniszczy ludzkość, albo nawet zmiana warunków klimatycznych, spowodowana przez nas samych, lub przez względnie drobną zmianę wydajności słońca. Na półkach każdej większej księgarni znaleźć można książki o takiej tematyce. I o tym mówimy, gdy wspominamy „koniec świata”. O tym też piszą natchnieni autorzy Pisma Świętego.

O końcu świata Pismo Święte różnie pisze. Mowa jest o ostatecznej walce Armageddon (nazwa pochodzi od góry Megiddo, gdzie stoczono wiele walk w czasach Starego Testamentu). Święty Piotr w drugim swym liście (2P 3,7-10), mówiąc, że „jak złodziej zaś przyjdzie dzień Pański, w którym niebo ze świstem przeminie, gwiazdy w ogniu się rozsypią, a ziemia i dzieła na niej zostaną odnalezione” pisze o zjawiskach może astronomicznych a może tylko używa tych słów obrazowo. Sam Pan Jezus cytuje proroka Izajasza, gdy mówi o dniach ostatecznych, że „Zaraz też po ucisku owych dni słońce się zaćmi i księżyc nie da swego blasku, gwiazdy zaczną padać z nieba i moce niebieskie zostaną wstrząśnięte.” (Mt 14,29) Apokalipsa Św. Jana pełna jest opisów widzeń, które można starać się tłumaczyć dosłownie, lecz – jak już pisałem – trudno tłumaczyć je szczegółowo na podstawie astronomii. Wszyscy natchnieni autorzy zgadzają się jednak, że nastąpi jakiś konkretny koniec, w jakimś – nieznanym – czasie. Niektórzy protestanci, a szczególnie sekty, takie jak świadkowie Jechowy, starają się wmówić wiernym, że właśnie i tylko oni wiedzą kiedy nastąpi ten koniec świata. Lecz sam Pan Jezus rzekł „ o dniu owym i godzinie nikt nie wie, nawet aniołowie niebiescy, tylko sam Ojciec.” Świadkowie Jechowy tłumaczą, że dnia ani godziny nie można znać, lecz można przewidzieć rok. Jednak rok końca świata przewidzieli już z tuzin razy, jak dotąd za każdym razem błędnie.

Czasu więc nie znamy, lecz wierzymy, że nastąpi koniec świata, nie koniecznie ten sam, co koniec kuli ziemskiej. Wprawdzie św. Jan w Apokalipsie powtarza proroków Starego Testamentu, gdy mówi „ujrzałem niebo nowe i ziemię nową” (Ap 21, 1) a to można zrozumieć jako zmianę astronomiczną, jednak znów można to też zrozumieć jako wizję, a nie fakt fizyki.

Koniec czy przemiana

Najprostszy wniosek jest taki, że nie należy prostodusznie łączyć eschatologii z kosmologią. A jeśli bardzo się chce to robić, warto dowiedzieć się o konferencji zorganizowanej przez Fundację Templetona, pod Rzymem w dniach od 7 do 9 listopada roku 2000, na temat “The Far Future Universe: Eschatology from a Cosmic Perspective”, czyli „Wszechświat dalekiej przyszłości: Eschatologia z perspektywy kosmicznej”. Wśród uczestników był ks. Michał Heller, późniejszy laureat nagrody tejże fundacji. Wykłady wygłoszone podczas tej konferencji zostały wydane przez fundację w książce o tym samym tytule, zredagowanej przez George Francis Rayner Ellisa, dostępnej pod międzynarodowym numerem ISBN 1890151904.

O końcu świata dużo łatwiej jest mówić z perspektywy końca świata, doznanego przez każdego człowieka w chwili śmierci. Wierzymy, że to jest nie koniec, lecz przejście do innego stanu bytu i łączności z Panem Bogiem. Do jakiego stanu, to już zależy od nas, a przede wszystkim od Miłosierdzia Bożego.

We wszystkich powyższych rozważaniach dostrzec można ten sam wątek – że koniec niekoniecznie oznacza unicestwienie – że koniec to często przemiana. Pięknie to określił Św. Paweł, pisząc, że będziemy odmienieni (1Kor 15, 51). Więc nie bójmy się końca – czy to końca świata, czy to końca naszego własnego. Bo koniec to tylko przemiana. A myśl tę odnieść można do każdego naszego przedsięwzięcia.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

KRÓLESTWO TWOJE

W porządku Bożym jesteśmy również układem zamkniętym: ktoś musi cierpieć za szaleństwa drugiego, ktoś musi się modlić, aby nawrócił się błądzący; przez czyjeś umartwienia przychodzi łaska żalu na grzesznika. Nasz świętość ma wpływ na świętość innych, nasza grzeszność wpływa na grzeszność innych. Dopiero wówczas znajduje prawdziwie społeczny sens każdy dobry czyn, chociażby przez nikogo nie zauważony, każda dobra myśl, każdy akt milości Bożej.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński