Gazeta Niedzielna

20 lat temu, pod koniec maja 1989 roku, kiedy w Polsce trwała gorączkowa kampania przed wyborami, które nie były jeszcze w pełni demokratyczne, ale świadczyły o wielkim postępie politycznym, w Korczynie, w domu dla księży emerytów umierał na zapalenie płuc ksiądz prałat dr Stanisław Bełch. Kapłan, który przez ponad 40 lat pracy na emigracji należał do grona osób przygotowujących Polaków na ten moment wolności. Ksiądz Bełch nigdy nie stracił wiary w odzyskanie przez Polskę niepodległości.

Zawsze z wizją *

Chyba każdy, kto znał tego niezwykłego kapłana, jest przekonany, że był on „człowiekiem z wizją”: chrześcijaninem, Polakiem, duszpasterzem, teologiem, historykiem, pisarzem, organizatorem życia duchowego i intelektualnego na emigracji, inspiratorem działań – zawsze z wizją.

Można zapytać: co było w tej wizji tak atrakcyjnego, wprost porywającego, że ksiądz Bełch potrafił zawsze gromadzić wokół siebie chętnych współpracowników i to na każdym kroku swego wypełnionego działaniami życia, gromadzić zapaleńców idei – entuzjastów, którzy okazywali się wytrwali, na całe lata? Co powodowało, że potrafił, mimo wielu obiektywnych trudności, tworzyć wielkie dzieła, a kiedy sam nie zdążył czegoś wykonać, inspirować innych, w czasie wojny, po wojnie, właściwie inspirować do dziś?

Jakie zalety umysłu i serca złożyły się przede wszystkim na wybitną osobowość tego duszpasterza oraz na jego wizję?

Myśleć i działać

Trzeba zrozumieć osobę, by móc zrozumieć jej dzieło. Miałem wielkie szczęście znać blisko, przez wiele lat, księdza prałata Stanisława Bełcha. Był moim opiekunem duchowym, spowiednikiem i katechetą, pomagającym mi stale uzupełniać wiadomości na temat wiary. Był nauczycielem wiary, prowadzącym krok po kroku na drodze do pojmowania Boga i spraw Bożych. Mieszkając w pobliżu, chodziłem na Msze, które odprawiał w kaplicy Fawley Court. Ale bardzo często o sprawach wielkich i o sprawach codziennych mówił mi poza kaplicą, i poza biblioteką, wypełnioną dziełami teologów i historyków: kiedy spacerowaliśmy ścieżką flisacką (towpath) nad Tamizą, lub pływaliśmy łódką. Cieszył się każdą taką wyprawą. Choć przestrzegano go, że wilgotny klimat Heleny nie jest wskazany przy jego astmie, to piękno przyrody widocznie ożywiało jego argumentację, wśród drzew i ptaków ustawicznie znajdował analogie oraz ilustracje swych tez. Za te wykłady z cyklu: teologia i życie, za uprzywilejowanie tym, że mistrz mówił do jednego słuchacza, będę mu zawsze wdzięczny. Z czasem opiekun duchowy stał się również moim przyjacielem, jednym z najbliższych, jakich mi Bóg dał w życiu. To on, oraz ówczesny prezes Fundacji Veritas, Stanisław Grocholski, związany długoletnią przyjaźnią z księdzem Bełchem, zachęcili mnie do działalności powierniczej w Veritasie, a po latach powierzyli mi kontynuację swojego dzieła.

Zawsze podziwiałem naszego Dobrodzieja za umiejętność mówienia o rzeczach wielkich w sposób prosty (niewielu nawet mądrych ludzi to potrafi). Jakie więc zalety umysłu i serca stworzyły wizję księdza Bełcha?

Myślę, że u podstaw znalazł się jego niecodzienny wymiar człowieczeństwa i wiary. Najpierw jednak warto wspomnieć inną cechę jego osobowości. Człowiek zapatrzony w geniusz św. Tomasza z Akwinu musiał oczywiście w swoim życiu podkreślać rolę intelektu. Stale mówił o tym, że trzeba uczyć ludzi myśleć, a jak się myśli w sposób zdyscyplinowany, wówczas można pisać i w sposób zdyscyplinowany działać. Zatem intelekt był narzędziem, był otoczeniem, w którym ksiądz Bełch czuł się najlepiej. Ale kryła się w tym przestroga. Wiedział, że jest na świecie sporo intelektualistów – pięknoduchów, którzy ze swego intelektualizmu robią życiowe powołanie. Można ich znaleźć w dużej liczbie we Francji, również w Polsce, ale zadziwiająco mało w Wielkiej Brytanii, gdzie swoistą miarą intelektu jest jego skuteczność w działaniu. Zgodnie z tym, co mówił ks. Bełch, intelekt jest konieczny, ale nie wystarczający. Intelektu trzeba używać po to, by coś osiągnąć. Można powiedzieć, że uzbrojony w intelekt człowiek idzie, aby działać, walczyć, budować, tworzyć…

Pan Bóg obdarzył księdza Bełcha wieloma zaletami. Był to człowiek intelektu, człowiek działania, energii i silnej woli. Człowiek wielkiej wiary. Człowiek odwagi. Udowadniał to wiele razy, np. wówczas, gdy nie było wiadomo, czy uda się w bombardowanym Londynie prowadzić akcję wydawniczą. A jednak udawało mu się.

Kiedy połączy się zalety, które zasygnalizowałem, od razu widać, że jest to recepta na świetnego organizatora. Gdyby ktoś chciał umieścić ogłoszenie szukając organizatora, te cechy musiałyby się w nim znaleźć, jako nieodzowne. I nic dziwnego, że ksiądz Bełch, idąc przez życie, stale coś zakładał.

Wiem, że zaczął już przed wojną, kiedy był młody. Zorganizował w swym gimnazjum w Jaśle zastęp starszoharcerski o charakterze katolickim. W rodzinnej miejscowości, Sobniowie organizował akademie, uroczystości rocznicowe, jako kapłan prowadził Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Polskiej i nawet zorganizował przed wojną niezależny związek zawodowy „Praca Polska”.

Moc Prawdy

Tak było również już we „wczesnym okresie angielskim”, do którego należy oczywiście Veritas, jako Fundacja i KOW (Katolicki Ośrodek Wydawniczy), oraz jako PKSU (Polskie Katolickie Stowarzyszenie Uniwersyteckie), założone pod hasłem Prawdy. Myślę, że gdyby można, każdą swą inicjatywę ksiądz Bełch nazywałby Veritas, w myśl swego ulubionego hasła: Veritas Salvabit Nos – Prawda nas wyzwoli. Ale wiedział oczywiście, że taka najpiękniejsza nawet, jedna nazwa na wszystko, co tworzył, powodowałaby zamieszanie i byłaby sprzeczna z ważną zasadą, jedną z pierwszej dziesiątki jego zasad: „Mów jasno, aby działać skutecznie”. Założył więc pierwsze wydawnictwo, które dostarczało polskich książek, najpierw modlitewników, żołnierzom polskim, także polskim jeńcom (stało się ono ogniwem Katolickiego Ośrodka Wydawniczego Veritas).

Zaczął prowadzić w sposób regularny duszpasterstwo młodych, później, zaraz po wojnie, duszpasterstwo akademickie. Były to czasy, w których otucha wiary i Słowo Boże, podane potrzebującemu człowiekowi, nieraz naprawdę ratowały życie. Wokół księdza Bełcha gromadziły się grupy dyskusyjne: a może lepiej – grupy pracy nad pogłębianiem wiary.

Zorganizował, wraz ze swym bratem Janem, opiekę nad polskimi studentami, tuż po wojnie, otwierając i właściwie przez pewien czas nawet prowadząc dom studencki przy Earls Court Square w Londynie, potem zainicjował podobne domy w Dublinie i Cork w Irlandii.

Apostolstwo słowa drukowanego

Fundacja Veritas i jej Katolicki Ośrodek Wydawniczy, zawdzięczają swe istnienie właśnie wizji księdza Bełcha. Na długo przed Soborem Watykańskim II (Fundacja została zarejestrowana w 1947 r.) ksiądz Bełch widział bardzo wyraźnie konieczność zaangażowania świeckich i zwiększenia ich roli w Kościele (nie tylko w parafiach), ale w różnych instytucjach i rozszerzania ich odpowiedzialności za Kościół. Czyli działania nie pod dyktando księży i władzy duchownej, ale we współpracy z duchowieństwem, na własną odpowiedzialność, wspomaganie w dziele ewangelizacji. Wraz z Wojciechem Dłużewskim, bardzo bliskim współpracownikiem i jednym z pionierów KOW, nazywali to „apostolstwem słowa drukowanego”. Potrzeba apostolstwa świeckich jest dziś bardzo wyraźna. Księża nie wszędzie i nie do każdego mogą dotrzeć. Świeccy mają nieraz szersze pole działania. Na temat zakładania przez księdza Bełcha wydawnictwa polskiego w Londynie można mówić bardzo długo. Dzięki niemu można było np. czytać przetłumaczone tu, w Londynie, z łaciny na polski, papieskie encykliki i inne dokumenty nauczycielskie Kościoła.

Nasz Ośrodek

KOW Veritas był przez wiele lat największym polskim wydawnictwem emigracyjnym. Wydawał książki (w sumie ok.700 tytułów) oraz trzy czasopisma, w tym „Gazetę Niedzielną”. Te wydawnictwa religijne i tłumaczenia dzieł literatury światowej, które nie mogły z przyczyn politycznych ukazywać się w Polsce, były przeznaczone tak dla społeczeństwa polskiego na emigracji, jak i dla czytelników w kraju. Choć nie można ich było wysyłać do Polski oficjalnie, to jednak przez dziesięciolecia, w okresie komunizmu, bardzo wiele z nich docierało różnymi drogami do Polski (a później także do Polaków mieszkających za wschodnią granicą), przyczyniając się do obalenia murów cenzury i lepszego poinformowania społeczeństwa o najnowszej historii Polski i świata oraz podbudowania życia duchowego.

Cieszył się każdą wyprawą wioślarską...

Ksiądz Bełch odegrał też istotną rolę w dziejach dwóch polskich gimnazjów w Anglii. Jako inicjator i niezawodny orędownik prowadzonej przez siostry Nazaretanki szkoły dla dziewcząt w Pitsford i jako przyjaciel oraz jeden z duchowych filarów Kolegium Bożego Miłosierdzia w Fawley Court, założonego przez jego „duchowego brata”, marianina, ojca Józefa Jarzębowskiego. To z Fawley Court, gdzie uczył, gdzie pracował między innymi nad wydaniem polskiego przekładu Sumy Teologicznej, wyjechał w 1987 roku w swą ostatnią podróż, do Korczyny.

Wątpię, czy byłbym tu w stanie wymienić wszystko, co ksiądz Stanisław Bełch w swym długim życiu założył. Chciałbym jednak zatrzymać się nad jednym jeszcze, wielkim jego dziełem, w którym zajaśniały jego talenty i naukowe i organizatorskie. Jest nim polskie wydanie Sumy Teologicznej św. Tomasza z Akwinu. Przez 700 lat polscy duchowni (i niekiedy świeccy) poznawali ten fundament myśli chrześcijańskiej z tekstu łacińskiego. Ale ilu ludzi zna dziś łacinę? Zresztą ilu znało ją naprawdę, tak aby zrozumieć skomplikowane konstrukcje myśli i zdań, nawet w ubiegłych wiekach? Ksiądz Bełch, który doskonale znał łacinę uznał, że konieczny jest tekst polski, aby święty Tomasz mógł przemawiać do Polaków, aby uczył ich stawiać czoła wyzwaniom świata, nawet dzisiaj. Ksiądz Bełch był przekonany, że znajomość pism świętego Tomasza jest nieodzowna. Twierdził np. że nie doszłoby do rozbiorów Polski, gdyby ówcześni Polacy umieli iść za wskazaniami tomizmu. Przydatność Sumy w czasach zmagań z hitleryzmem, a potem komunizmem, była dla niego oczywista.

Postawił na swoim i owoc jego pracy jest, jak pisał papież Jan XXIII, „pomnikiem trwalszym od spiżu”. 34 złote tomy wydane przez KOW. Jak tego dokonał? Najwidoczniej intelektem, wspartym wiarą i ogromną energią. Dokonał tego wspólnie z zespołem swych przyjaciół, współtłumaczy – tomistów. Był inicjatorem i redaktorem tego przedsięwzięcia wydawniczego.

Pośród dokonań wydawniczych, świadczących o benedyktyńskiej wprost pracy księdza Bełcha, trzeba też koniecznie wymienić jego dzieło „Św. Stanisław – Biskup i Męczennik, Patron Polaków”. Jest to jak dotąd najobszerniejsze, oparte na drobiazgowej analizie źródeł historycznych, naświetlenie tła, istoty i przebiegu konfliktu między królem Bolesławem Śmiałym i biskupem krakowskim Stanisławem Szczepanowskim. A także dziedzictwa tego konfliktu w dziejach Polski, bo podobne nuty powracały później nieraz. Konieczne było dotarcie do dokumentów przedtem nieznanych i dokonanie nowych tłumaczeń tych źródeł historycznych, z których naukowcy korzystali już wcześniej. Do tej samej kategorii należy monografia Pawła Włodkowica, polskiego dyplomaty w sutannie, który prawie 600 lat temu pomagał kłaść fundamenty prawa międzynarodowego, wytrwałego obrońcy interesów Polski w sporach z Krzyżakami.

Dzieła te pokazują, jak odkrywczym i wytrwałym historykiem był ksiądz Bełch. Jak solidny był jego warsztat naukowy, także dosłownie. Było to w czasach „przedkomputerowych”. Źródła trzeba było skopiować, cytaty wpinać czy wklejać. Całe jego biurko zazwyczaj było pokryte kopiami dokumentów, rozmaitymi odnośnikami, uwagami, notatkami.

Przyjaciel ludzi

Myślę, że ksiądz Bełch zdołał osiągnąć tak wiele, w trakcie przygotowywania polskiego wydania Sumy i w innych sytuacjach, gdyż dobrze znał się na ludziach. Szanował zdolności i talenty, ale też widział ich różnorodność, ich różne zastosowanie. Był to czas wielkiego zamieszania propagandowego. Słynnych artystów wykorzystywano do poparcia rzekomej „walki o pokój” pod czerwonymi s z t a n d a r a m i . Ksiądz Bełch w KOW Veritas widział te różnice między geniuszem i wymogami życia. Z dyskusji nad tym, czy znany poeta ma administrować KOW zostały mi w pamięci słowa: Geniusz muzyczny Chopina wcale nie gwarantował, że będzie on dobrym dyrektorem fabryki fortepianów.

W ostatnim mieszkaniu, w Korczynie, 1988 r. (Fot. Jan Kapanowski)

Jestem przekonany, że Ksiądz Bełch miał ogromny i chyba jednak dość rzadki dar zjednywania sobie ludzi. Tak wiele osób zabiega o popularność, chce zdobyć szacunek w oparciu o swój urząd, pozycję społeczną, bogactwo. Ksiądz Bełch gromadził wokół siebie ludzi w najbardziej naturalny sposób: swymi słowami, sposobem bycia. Zwykle był uśmiechnięty, ale bywało, że na jego twarzy pojawiał się święty gniew. Nie bagatelizujmy świętego gniewu. On może być, jak skalpel lekarza, narzędziem przywrócenia zdrowia.

Nie zabiegał więc o uznanie czy autorytet tytułem doktorskim i ani innymi, nawet prałata Jego Świątobliwości. Myślę, że gdyby stanął wśród rozbitków, na bezludnej wyspie, uznano by jego naturalny autorytet. Ksiądz Bełch był kapłanem charyzmatycznym, był człowiekiem charyzmatycznym. Czasem dramatyzowanie w obliczu błędów jest przejawem słabości. Ksiądz Bełch widział wiele dramatów, ale sam nie dramatyzował. Był człowiekiem wyrozumiałym. Miał wielki dar prowadzenia młodych, a wiadomo, że ludzie młodzi balansują na huśtawce emocji. Ten etap życia jest czasem trudności pogodzenia wiary z innymi aspektami życia. Ksiądz Bełch bardzo dobrze to rozumiał, dodawał otuchy. Nie bardzo przypominał anioła stróża z obrazków, ale rzeczywiście prowadził przez życie wielu ludzi.

Człowiek Boży

Był człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. Objawiało się to nawet w kazaniach, co niektórzy mieli mu za złe. Mówiąc o świętości zwykłym, codziennym językiem, chciał przybliżać postacie świętych. Poczucie humoru, jak wiadomo, broni przed nadęciem, które było mu obce.

Myśląc o świętym Stanisławie Szczepanowskim, który tak często był nazywany „człowiekiem Bożym” widzę często postać właśnie księdza Stanisława Bełcha. Na pewno jego charakter widziałem, rekonstruując dla Radia BBC (oczywiście, za zachętą naszego Dobrodzieja) historię męczeństwa świętego Stanisława.

Ksiądz Bełch bardzo nisko chylił głowę przed Bogiem. Z chyleniem głowy przed ludźmi szło mu trudniej. Byli jednak tacy ludzie, którym oddawał głęboki pokłon. Spośród nich wymienię tylko jednego – Papieża Jana Pawła II. Ojciec Święty najwyraźniej wzajemnie cenił bardzo księdza Bełcha. Był na pewno świadom jego wielkich zalet i tego, co ten człowiek robił. Błogosławił jego pracy, gratulował osiągnięć.

Być może trzeba powiedzieć tak: ów Boży człowiek, przez to, co pisał, przez swoje głoszone słowa, przez swój przykład, budził w ludziach to, co jest w naszych czasach rzadkie – tęsknotę za lepszym poznaniem Boga. I niewątpliwie był dla wielu ludzi pomostem między tym światem a Bogiem.

*Wspomnienie na poświęconą Ks. Stanisławowi Bełchowi konferencję z cyklu „Wielcy Ludzie Emigracji – Ocalić od zapomnienia”, zorganizowaną przez Ojców Jezuitów w Londynie, Willesden Green, 11.2.2006.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński