Gazeta Niedzielna

Dzisiejsze Słowo Boże jest kontynuacją poprzedniej niedzieli. Pan Jezus nadal przygotowuje swoich słuchaczy na przyjęcie całej prawdy o Eucharystii. Bo, ażeby uwierzyć tak naprawdę w to co zawiera szósty rozdział Ewangelii według św. Jana – nie będzie łatwo, a dla bardzo wielu okaże się wręcz nie do przyjęcia.

Boży zasiew oby nie zmarnował się we mnie – dobrze będzie zatrzymać się przy I Czytaniu, które nawiązuje do kolejnej już zapowiedzi o posilaniu człowieka Bożym pokarmem. Aby wejść głębiej w ten tekst i zrozumieć dlaczego Eliasz po tak spektakularnym zwycięstwie nad pogańskimi kapłanami bożka Baala oddala się „na odległość jednego dnia drogi” i pragnie już umrzeć, trzeba zobaczyć całą sytuację w jakiej to wszystko się odbywało. Przecież te wydarzenia powinny były sprawić przełom. I lud powinien powrócić do wiary w Boga. A tymczasem Eliasz, który zawierzył całkowicie Bogu i potrafił bez lęku przeciwstawić się królowi sam walcząc przeciwko 450 niewiernym prorokom – teraz ucieka na pustynię i pragnie śmierci. Siada pod jałowcowym krzewem i pełen rozgoryczenia prosi Boga: „Wielki już czas, o Panie! Odbierz mi życie, bo nie jestem lepszy od moich przodków”. Powodem jego depresji i apatii stał się list, który otrzymał od królowej Izebel. To ona, główna propagatorka kultu Baala, wyraźnie zapowiada w swoim liście, że dotychczasowe bałwochwalstwo nadal będzie jedyną religią, a Eliasz musi zginąć. Nadzieja, którą żył prorok – wygasła. Co w nim pozostało? Świadomość, że to co zrobił – było całkowicie daremne. A przecież wszystko co zrobił – to z myślą o Bogu. Dla Niego walczył. I jaka zapłata? Pozostał sam jeden. Ci, którzy widzieli cudowne wydarzenie trwają nadal w swojej niewierze i jeszcze czyhają na jego życie. I oto, znajdując się w takiej przegranej sytuacji, sam Bóg wyprowadza go z depresji. Posyła anioła, który mówi do niego: ”Wstań i jedź!”

Ojciec Anselm Grün, benedyktyn, tak komentuje tę scenę: „Eliasz je chleb, upieczony w żarzącym się popiele i pije wodę z dzbana, który stoi obok niego. Sam nie znajduje już żywności w swoim życiu. Potrzebuje anioła, który go dotknie i otworzy mu oczy na chleb, upieczony w popiele jego wypalonych nadziei i pasji. Jednak ani anioł, ani chleb i woda nie mogą sprawić, żeby wyruszył w drogę. Je i pije, a potem znowu się kładzie. Pozwala sobie pomóc, ale samodzielnie nie robi żadnego kroku naprzód. Za bardzo dąsa się jeszcze na Boga i ludzi, którzy z nim walczą. Jeszcze zbyt mocno więzi go jego rozczarowanie, ażeby anioł mógł go od tego uwolnić. Znowu zasypia, aby umrzeć. Po prostu nie chce wstać. Nie chce znowu walczyć. Nie ma jeszcze sił, aby kroczyć dalej, tak jak się tego od niego wymaga. Wtedy jednak drugi raz dotyka go anioł Pana: „Wstań, jedz, bo przed tobą długa droga”. Teraz podnosi się, je, pije i idzie wzmocniony tym pokarmem czterdzieści dni i czterdzieści nocy aż do góry Horeb”.

Góra Horeb jest górą Synaj, na której Bóg zawarł przymierze ze swoim ludem, przekazując przez Mojżesza dziesięcioro przykazań. I na tym miejscu Eliasz doznał Bożego dotknięcia, które go odmieniło. Bóg dał mu doświadczyć, że Boża wszechmoc nie jest podobna ani do szalejącej wichury, ani do trzęsienia ziemi czy ognia. Jego wszechmoc przejawia się w delikatnym i łagodnie orzeźwiającym dotyku – podnosząc tych, którzy upadli. Nawet nie stworzenie nieba i ziemi, ani moc podtrzymywania w istnieniu nieogarnionego wszechświata jest największym dziełem Bożej wszechmocy. Największym Bożym dziełem – to jest pokorne przyjście Syna Bożego na tę ziemię. A przyszedł po to, aby zgodzić się umrzeć śmiercią krzyżową, by w ten sposób ocalić ludzi przechodzących przez tę ziemię. Każdy powrót młodszego syna, który umarł, a znowu ożył i każde dostrzeżenie przez starszego brata swojego własnego egoizmu – dokonuje się ręką Boga i to jest największe dzieło Jego wszechmocy.

Jak wspaniale Bóg odmienił Eliasza, wyprowadzając go z rozpaczy. Jeszcze nie tak dawno był pełen gniewu i mocy zdolnej aż do zabójstwa fałszywych proroków – a teraz staje się osobą pełną delikatności, łagodności i czułości. Pokarm, który Bóg mu dał poprzez anioła stał się ważnym elementem, bo doprowadził go do świętego miejsca. Ojcowie Kościoła w tej scenie odnajdowali sens Eucharystii.

Wspomniany już dziś o. Anselm Grün pisze: „Podczas Eucharystii Bóg podaje nam chleb aniołów, dotyka nas i daje ciało i krew swego Syna, żeby nas nakarmić i napoić. Sami nie możemy sprawić, aby dokonała się w nas przemiana. Konieczny jest anioł, który nas potrąci, niezbędny jest człowiek, który otworzy nam oczy, który wskaże nam przygotowany dla nas chleb i wodę. Potrzebujemy samego Boga, który troskliwie poprowadzi nas pustynną drogą, i poprzez wichury i trzęsienia ziemi naszego życia otworzy nas na łagodny szept Jego kochającej i leczącej obecności.”

Odmienienie Eliasza stało się możliwe dlatego, że spełnił on jedynie oczekiwanie Boga: po prostu zawierzył Bogu. A tylko tego jednego Bóg potrzebował.

Patrząc na koleje mojego życia, które są związane z przeróżnymi drogami moich bliźnich – coraz bardziej ogarnia mnie lęk, aby nie zawieść Bożego oczekiwania.

Pewnie dlatego powtarzam i to coraz częściej: Jezu, ufam Tobie.

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński