Gazeta Niedzielna

Objazdowy cyrk rozbił swój namiot na obrzeżach wsi. I zdarzyło się, że jednego wieczoru, tuż przed rozpoczęciem przedstawienia, na zapleczu cyrkowego taboru, powstał pożar. Właściciel próbował zaradzić nieszczęściu. Więc pierwszemu, którego spotkał ze swoich ludzi polecił, żeby czym prędzej biegł do wsi zorganizować pomoc w gaszeniu pożaru. Tym spotkanym był klaun przebrany już za błazna, gotowy na występ. Ogień był niebezpieczny nie tylko dla cyrku, bowiem z powodu wiatru bardzo łatwo i szybko mógł się rozprzestrzenić poprzez suche pola i objąć swym płomieniem całą wieś. Klaun biegł więc co sił w kierunku zabudowań i krzyczał, że pali się.

Napotkanych ludzi błagał, żeby czym prędzej przyszli na pomoc. Ale ludzie nie brali jego dramatycznego zachowania poważnie. Po prostu – myśleli, że to jest jedna z jego sztuczek, aby zachęcić na występ. I czym głośniej nawoływał, tym głośniejszy wzbudzał śmiech. A ogień stawał się coraz większy, tak, że doszedł do wsi i spalił tam wiele domów.

Głównym powodem dlaczego ludzie nie usłuchali klauna było to, że brali go tylko za błazna, myśląc, że próbuje ich rozbawić i zachęcić, aby przyszli na cyrkowy występ. Ta przeszkoda okazała się tak duża, że oni nie byli w stanie zrozumieć sytuacji. A sytuacja była bardzo niebezpieczna i to również dla nich samych. Mimo, że słyszeli o niej – nie usłuchali. A przecież wystarczyło, choćby na moment, aby zdać sobie sprawę, że może posługują się stereotypem, kalką. Potrzebny był im tylko błysk światła, który oni uznali, za zbędny i niepotrzebny.

Na takim stereotypie stworzył swoją sztukę Carl Zuckmayer pt. Kapitan z Köpenick. Mieszkańcy Berlina rozumowali tak jak widzieli: skoro ktoś występuje w mundurze kapitana, musi być kapitanem. A kapitana trzeba słuchać i wykonywać jego rozkazy. I fałszywy kapitan świetnie wykorzystał ich mentalność.

Bo człowiek często posługuje się takimi gotowymi szufladkami, oceniając innych według utartej, obiegowej matrycy.

W dzisiejszym Bożym Słowie, jak mówi Ewangelia, Pan Jezus przychodzi do swojego rodzinnego miasta Nazaret. Mieszkańcy znali Go. Przecież wśród nich wzrastał. Wielu z nich widziało Go jak pomagał św. Józefowi w stolarskim zawodzie. I tak na Niego patrzyli. Mimo, że słyszeli o wielkiej popularności swojego Ziomka, o Jego cudownych czynach, to jednak kiedy stanął w ich synagodze i przeczytał święty tekst, a potem jednoznacznie stwierdził, że Pismo o Nim mówi – nie byli w stanie przyjąć. On, który od nich wyszedł: za kogo się uważa? „Wielu pytało ze zdziwieniem: Skąd On to ma? I co za mądrość, która Mu jest dana? A takie cuda dzieją się przez Jego ręce. Czyż nie jest to cieśla, syn Maryi? ”… Wydawało im się, że znają Go dobrze. Za dobrze, żeby się nabrać, iż stoi przed nimi Oczekiwany Mesjasz. Uwierzyli swoim utartym schematom, że Mesjasz ma przyjść przez nikogo nieznany, że wyzwoli ich z niewoli wrogów. Dlatego nie rozpoznali czasu swego nawiedzenia, mimo, że na ich oczach naprawdę spełniały się przepowiadane proroctwa? Rozminęli się z Prawdą.

Pan Jezus swoje odrzucenie tłumaczy powszechnym losem proroków, którzy nie znajdują uznania w swojej ojczyźnie, wśród swoich krewnych, w swojej rodzinie. Hans Urs von Balthasar pisze, że „dopóki człowiek się opiera, nie może doznać uzdrowienia, zakłada ono bowiem całkowite zawierzenie. Boży wysłannik z taką właśnie sytuacją ma zawsze do czynienia”. Potwierdzeniem jest dzisiejsze I Czytanie, w którym Bóg wyraźnie powołuje proroka Ezechiela. Jego imię oznacza: „Bóg czyni mocnym”, bo dał mu trudne zadanie. Powołuje go jeszcze przed upadkiem Jerozolimy w 587 roku zanim narodził się Chrystus. I Bóg nie ukrywa trudności, przed którymi prorok będzie musiał stanąć. Tymi trudnościami będą: opór i zatwardziałość ludzi. To samo spotkało wcześniej i Izajasza i Jeremiasza i innych. Bo prorok nie może iść na żaden kompromis. On ma dokładnie przekazać słowa Pana. Nie jest sprawą proroka, czy ci, do których on mówi, posłuchają go, czy też nie.

Dobrze jest postawić sobie pytanie: Dlaczego jest tak trudno człowiekowi poznać i przyjąć Prawdę, gdy Ona jest bardzo blisko? Czy częściej bywa rozpoznawana i przyjmowana przez tych, którzy przychodzą z daleka? Może to jest tak jak mówi przysłowie, że najciemniej jest pod latarnią. Tadeusz Żychiewicz napisał w ten sposób, że „tak bywa z prawdą zbyt bliską. To światło najwyraźniej świeci tym, którzy przychodzą z daleka, jak poganie. A kiedy się jest bardzo blisko i kiedy nazbyt się przywyka do darów Pana, trudno bywa pojąć te sprawy.”

Św. Paweł w dzisiejszym II Czytaniu wyraźnie daje odpowiedź, że Boże dzieło nie ostoi się w człowieku, który widzi tylko swoją siłę i swoją wielkość. On, Paweł, nie mający najmniejszej wątpliwości, że jest słabym człowiekiem, zgodził się przyjąć Chrystusa do siebie całkowicie: „Najchętniej więc będę się chełpił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa”. I dlatego wiedział, że ilekroć niedomagał czy to poprzez swoją bezsilność, czy wtedy kiedy cierpiał – tylekroć zwyciężał w nim Jezusowy dar. „Moc bowiem w słabości się doskonali”.

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński