Gazeta Niedzielna

Dzisiejsze Słowo Boże posługuje się obrazem uczty, aby jeszcze lepiej przybliżyć człowiekowi tajemnice Królestwa Bożego. W I Czytaniu prorok Izajasz już widzi, że po różnych klęskach i zniszczeniach, których ludzkie serce musi doświadczyć, przyjdzie czas wybawienia. Będzie to czas, kiedy Pan Zastępów „zedrze zasłonę zapuszczoną na twarzy wszystkich ludów”. I śmierci już więcej nie będzie. Nastanie uczta i to niewyobrażalna, dla tych, którzy mimo wszystko, ufali w wybawienie Pana.

Chrystus zanim wyszedł na górę Kalwarię mówił uczniom w Wieczerniku: „Powiadam wam: odtąd nie będę już pił z tego owocu winnego szczepu aż do dnia, w którym go pić będę wraz z wami ponownie w Królestwie Ojca mojego.”

Za każdym razem składając Bogu Ojcu Ofiarę pojednania, którą Pan Jezus pozostawił Kościołowi „jako dowód swojej miłości i którą złożył w nasze ręce” – tak modlimy się podczas Mszy św. – „głosimy śmierć Twoją Panie, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”. To znaczy, że każda Eucharystia przyśpiesza przyjście Królestwa Bożego.

Dlatego pytam samego siebie, czemu nie odnajduję w sobie coraz więcej radości, kiedy modlę się słowami psalmisty: „Ucieszyłem się, że pójdziemy do domu Pana”? Może coraz bardziej ulegam duchowi dzisiejszego czasu, w którym zanika atmosfera uroczystości i święta? Bo to jest współczesna choroba, w której już nie widać napięcia pomiędzy fanum a profanum. Między tym, co jest święte i tym, co święte nie jest. Zatraciła się różnica świątecznego dnia z dniem powszednim. Ks. Pasierb mówił w ten sposób, że „my właściwie bardzo często ani nie pracujemy na 100%, ani na 100% nie świętujemy. Że popadliśmy w taką roboczo-świąteczną jednolitość. Przy wszystkich barwach, plastykach, fajerwerkach naszego świata, amplituda życia zdecydowanie uległa spłaszczeniu”. A przecież Liturgia jest świętem, bo oto sam Bóg przygotował ucztę, na którą zaprasza człowieka.

W mieście, w którym mieszkam od wielu lat, w niedzielę dzwonów nie słyszę – mimo licznych i pięknych wież kościelnych wyciosanych z kamieni. Jedne są jak wieże obronne, inne jak strzały wycelowane prosto w niebo. Według prawa, jakie pozostało z wojen religijnych, katolikom dzwonić nie wolno. Nasi bracia, którzy kiedyś odeszli na znak protestu, tworząc z kolei całą mozaikę przeróżnych grup religijnych, budowali swoje własne kościoły. Bo te, które przywłaszczyli sobie – nie wystarczyły dla wszystkich. Dziś stoją puste i smutne. Nie bardzo wiadomo, co z nimi zrobić. Ludzi raczej można spotkać w dużych magazynach sklepowych, bo są na oścież otwarte jak w zwykły roboczy dzień.

W takiej oto oprawie idę świętować Dzień Pański. Aura jest jesienna, ulice szare i jak zwykle pada deszcz – a ja zmoknięty wchodzę do kościoła. I co się dzieje? To tu dokonuje się przeistoczenie i podniesienie. Przeistoczenie tych konkretnych ludzi, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Pana. To nie tylko chleb i wino zostają przemienione. Przeistoczenie dotyka także uczestników tej Tajemnicy. Gdy wchodzę do maleńkiego kościoła św. Szymona, ogarniają mnie kolory i światła. Ogarnia mnie muzyka. Doświadczam ogromnego kontrastu ze światem, z którego przyszedłem. Wtedy dzieje się coś dobrego. Wtedy my zgromadzeni stajemy się kimś innym. Stajemy się jednością. Tu rozumiemy właściwie co to znaczy, że jesteśmy ludem Bożym, że nie jesteśmy sami. Ciało i Krew Pańska jest nie tylko obecna, ale jest naszym pokarmem. Bo to jest uczta. W staropolskim języku słowo ‘uczta’ znaczyło po prostu ‘cześć’. Pan Jezus właśnie chce nas uczcić – nas, którzy przeżywamy różnego rodzaju stresy, upokorzenia, a co za tym idzie – świadomość, że zmarnowaliśmy życie, że nikomu nie jesteśmy potrzebni w tym obcym kraju. A tutaj sam Bóg chce nas uczcić, bo jesteśmy Jego gośćmi. W Piśmie św. są takie słowa: „ A On sam przechodząc usługiwał nam będzie.”

W dzisiejszej przypowieści Pan Jezus posługując się obrazem uczty mówi wprost o zaproszeniu do Eucharystii. I mówi, że będą tacy, którzy Jego zaproszenie zignorują. Podaje nawet powody ich rezygnacji. Człowiek bowiem bardzo łatwo ulega złudzeniom, że doczesność mu wystarczy, że każde pragnienie jego serca on sam potrafi zaspokoić. Dlatego nie słyszy, albo nie chce słyszeć zaproszenia, które Bóg do niego posyła. A Bóg posyła je wielokrotnie poprzez najróżniejsze zdarzenia i poprzez wielu ludzi. Tu wachlarz ludzkich zachowań jest bardzo szeroki, dochodzący nawet do zabijania wysłanników Pana. Zaś dość powszechną przyczyną odrzucania Bożego zaproszenia jest po prostu poprzestawanie na tym, co ziemia ofiaruje człowiekowi. Ks. biskup Pietraszko tak pisze: „Wezwanie i obietnica Boga wydaje mu się zbyt wielka, by była dla niego osiągalna, wydaje mu się zbyt wzniosła i zbyt daleko umiejscowiona poza ziemią, by można ją było poważnie brać w rachubę w praktycznych planach życiowych. Zwyciężyła go małoduszność i wytrąciła mu z rąk Boże zaproszenie.”

Odnoszę takie wrażenie, że gdybym nie miał wpisanych w moją biografię określonych słabości, może też obywałbym się bez Boga? Może też miałbym jakieś inne, ‘ważniejsze’ zajęcia niż przyjmowanie Jezusowego zaproszenia? Ale ja jestem biednym grzesznikiem i wiem, jak bardzo potrzebuję być blisko Jezusa, bo wtedy jestem w rejonie Jego miłosierdzia. Dzięki tylko Jego miłosierdziu jestem obecny na tej cudownej i nieprawdopodobnej uczcie.

Ale odnajduję również w sobie pewien niepokój. Bo w przypowieści jest mowa o kimś, kto wszedł na ucztę i został z niej wyrzucony, ponieważ nie przyjął szaty godowej. Pomiędzy zaproszeniem a przekroczeniem progu, gdzie odbywa się przyjęcie, ma nastąpić we mnie odmiana. Słyszę za każdym razem podczas Mszy św. te słowa: „Nie z powodu naszych zasług, lecz dzięki Twojemu przebaczeniu.” Jeżeli więc zlekceważę ten trud przyobleczenia na siebie Bożego przebaczenia w Sakramencie pojednania – co będzie ze mną? Tamten z przypowieści – oniemiał, kiedy Pan go zapytał: „Przyjacielu, jak tu wszedłeś, nie mając stroju weselnego?”

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

,,JAK SIEBIE SAMEGO"

Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie zmienić od razu wszystkiego. Nie spodziewaj się natychmiastowych wyników swoich postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami. Nie histeryzuj, gdy popełnisz głupstwo, nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie. Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli, gdy ci jest smutno, gdy ci się nic nie chce robić, gdy ci życie brzydnie. Wykorzystuj okresy swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak jak starasz się nim być dla innych.

W przeciwnym razie zamkniesz sparawę stwierdzeniem, że jesteś dobry, albo stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński