Gazeta Niedzielna

Dziś Pan Jezus znowu spotyka się z ludzką przewrotnością. Bo oto staje przed Nim faryzeusz znający bardzo dobrze Prawo, które określało przeróżne sytuacje, w jakich może znaleźć się człowiek. Kodeks ten zawiera aż 613 nakazów i zakazów.

Pytanie, jakie zadaje Chrystusowi ów uczony w Prawie, nie jest szukaniem Prawdy. Jest tylko kolejną pułapkę: „Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?” Pan Jezus nie zraża się tą ludzką obłudą, ale odpowiadając, daje wspaniałą syntezę Starego i Nowego Testamentu, która mieści się w dwóch przykazaniach. Pierwsze, które zawsze pozostanie pierwszym i to zarówno według dawnego prawa jak i nowego: „Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem”. Ma ono w sobie ogromną siłę, wobec której nie może być żadnej wątpliwości. Wymienione cztery elementy stanowią istotę człowieka. I drugie przykazanie, które jest konsekwencją pierwszego: „Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego.”

Więc jeżeli nie ma we mnie chęci szukania osobistego kontaktu z Bogiem, aby coraz lepiej poznać, ogarnąć, zrozumieć Bożą rzeczywistość – a odbywa się to właśnie podczas przebywania z Bogiem na modlitwie – wtedy Bóg schodzi coraz bardziej na dalszy plan i trudno w takiej sytuacji mówić, że moje serce jest skierowane we właściwym kierunku.

Istnieje takie przysłowie, które tutaj się sprawdza: „Co z oczu, to z serca”. Carlo Carretto obrazuje to takim przykładem: „Jeśli narzeczony telefonuje do narzeczonej, aby jej powiedzieć: ‘Wybacz, ale dzisiaj wieczorem nie przyjdę, mam dużo pracy!’ – to jeszcze nic złego. Ale jeśli po raz nie wiem który powtarza te same słowa, i jeśli od czterech lat wymawia się nawałem pracy i zajęć z kolegami, żeby tylko jej nie odwiedzić, sprawa staje się poważna, co więcej, staje się zupełnie jasna. Oznacza to, że nie ma miłości!”

Bo rzeczywiście, gdyby była miłość – to przecież pokonałaby wszelkie trudności, aby znaleźć czas i pójść do osoby ukochanej. Tak często współczesny człowiek wymawia się brakiem czasu. Próbuje, chyba przekonać samego siebie, że ma tyle rzeczy do zrobienia i to nawet dobrych i pożytecznych, przesuwając modlitwę wciąż na dalszy plan. Często przyłapuję siebie jak bardzo jestem uzależniony od dzisiejszej konsumpcyjnej cywilizacji, w której wciąż i nieustannie coś musi się dziać. Aktywność i działanie zajmuje dziś zdecydowanie pierwsze miejsce. To jest pewnie przejście na jakąś drugą krańcowość, bo zdarzało się w przeszłości, że synowie i córki Kościoła byli tak pochłonięci własnym udoskonalaniem się, że drugi człowiek potrzebujący pomocy pozostawał w całkowitej izolacji. Czy to było niezrozumienie, czy brak miłości? Zdarza się często, że można być tylko Martą, która miała pretensje do swojej siostry Marii, zasłuchanej w to co mówił Jezus. A Kościół jest przecież i Marią i Martą.

Ojciec św. Jan Paweł II zwracając się, jeszcze w czasie komunizmu, do polskich sióstr klauzurowych, mówił: „Pozornie tylko, drogie moje, jesteście odcięte od świata. W rzeczywistości znajdujecie się w samym jego środku – w centrum doczesnej rzeczywistości – w centrum polskiej rzeczywistości. Za klauzurą nie ogląda się ludzi. Za klauzurą się miłuje. Tą miłością, jaką umiłował Chrystus aż do końca.”

Wspominany już Carlo Carretto opisuje w swojej książce Bóg, który nadchodzi, takie świadectwo: „W Beni-Abbes często zimą rozbijają swe namioty nomadzi. To ci najbiedniejsi, nie mający już wielbłądów ani kóz na sprzedaż, nie mający już sił ani środków, aby zorganizować karawanę do Erg, poszukujący jakiegoś oparcia, dla odnalezienia się w nowej rzeczywistości społecznej, gdzie nie ma już miejsca dla nomadów.

Któregoś dnia przybyła tu pewna Francuska, poszukując duchowego odosobnienia, by oddać się medytacji. Przechodząc obok jednego z namiotów, zamieniła kilka słów z dziewczyną z plemienia Tuaregów. Podczas rozmowy spostrzegła, że dziewczyna, chuda jak szczapa, drży z zimna. Na pustyni, przed wschodem słońca jest bardzo zimno.

Dlaczego nic na siebie nie włożysz? – pyta.

Bo nie mam co włożyć – odpowiada dziewczyna.

Francuzka, imieniem Madeleine, nie próbując zgłębić problemu, odchodzi, aby… się modlić. Wchodzi do eremu zbudowanego przez samego Ojca de Foucauld, gdzie wystawiony jest Najświętszy Sakrament. Kładzie się krzyżem na piasku, przed Jezusem obecnym pod postacią znaku wiary, jakim jest Eucharystia. Mija jakiś czas, ona wciąż próbuje się modlić.

Nie mogłam się skoncentrować – wyzna mi później. Nie mogłam się modlić. Musiałam wrócić do namiotu i dać tej dziewczynie mój sweter. Wówczas osiągnęłam spokój w modlitwie.”

Bo to właśnie dzięki modlitwie, głębokiej i prawdziwej, sam Bóg daje siły, aby coraz pełniej usługiwać bliźniemu. Ona nie odrywa, ale przybliża do tych miejsc, gdzie człowiek cierpi.

Jeżeli we mnie jest modlitwa do Boga, która pozwala mi równocześnie zachować obojętność wobec drugiego człowieka, któremu mam pomóc – to ona nie jest modlitwą skierowaną do prawdziwego Boga. Mój stosunek do Boga jest dokładnie taki sam, jaki mam do moich bliźnich.

ks. Marian Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński