Gazeta Niedzielna

Jaka jest moja hierarchia wartości? To jest bardzo ważne pytanie, na które nie mogę nie odpowiedzieć po wysłuchaniu dzisiejszego Bożego Słowa. Pan Jezus postawił poprzeczkę bardzo wysoko – no, bo jak zrozumieć takie wyzwanie: “Kto kocha ojca lub matką bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien”. To samo odnosi się do żony, do córki, do syna…

To znaczy, że w życiu są takie sytuacje, gdzie powstaje konflikt i wtedy trzeba wyraźnie opowiedzieć się czy moja miłość wybiera Boga czy moich najbliższych.

Żyjąc już sporo czasu na tej wyspie otoczonej wodą nie tylko horyzontalnie, ale i werdykalnie, nieraz myślę jak to jest z tą religijnością tubylców. Co takiego się wydarzyło, że powstało tzw. wyznanie anglikańskie. I tu jest właśnie taki klasyczny przykład konfliktu, o którym mówi dzisiejsze Boże Słowo. Król Henryk VIII po dwudziestu latach małżeństwa porzucił swą żonę, księżniczkę hiszpańską, ponieważ postanowił pojąć damę dworu, Annę Boleyn. Stolica Apostolska nie uznała nieważności jego pierwszego małżeństwa. Wówczas król obrażony na papieża zerwał z Rzymem i zażądał od swych podwładnych przysięgi, w której mieli uznać “nowego papieża” – króla, za najwyższego zwierzchnika “nowego kościoła” oraz zakceptować jego nowe małżeństwo z Anną Boleyn. W tym czasie kanclerzem na dworze królewskim był Tomasz Morus. Zrzekł się więc kanclerstwa, aby pozostać wiernym nauce Kościoła. Został uwięziony. Nie miał wielkich nadziei na łaskawość króla. Zresztą jak sam powiedział: “Jeśliby moja głowa miała dać zamek we Francji królowi, pozbawiłby mnie głowy”.

Odwiedzający go w więzieniu przyjaciele usiłowali go namówić do ustępstwa. W tym celu posłużyli się nawet perswazją żony i dzieci. Gdy zbliżał się dzień wykonania wyroku, odwiedziła go żona i prosiła, aby poszedł za wolą króla. Tomasz zapytał: „Ile lat według ciebie moglibyśmy jeszcze żyć szczęśliwie?” “Więcej niż dwadzieścia” – odpowiedziała żona. Na to Tomasz: “Czy uważasz, że postąpiłbym rozsądnie, gdybym za dwadzieścia lat życia pozbawił się całej wieczności?”

Niedługo po tej rozmowie został ścięty w 1533 roku. Tomasz postawił Boga, zgodnie z zaleceniem Chrystusa, wyżej nad swe własne życie i szczęśliwe życie z żoną i z dziećmi. Przeciwnie Henryk VIII, który postawił wyżej siebie i swoje małżeństwo nad Chrystusa i Jego Ewangelię. Uznając sam siebie zwierzchnikiem “Kościoła”, nie miał już trudności, aby rozejść się z kolei z Anną Boleyn i paroma jeszcze dalszymi żonami.

W naszych rodzinach nieraz bywa tak, że stawiamy kogoś z jej członków ponad Bogiem. Tak czynią rodzice, nie pozwalając synowi zostać księdzem albo córce siostrą zakonną.

Pewna pani miała syna jedynaka, bardzo miłego, dobrego chłopca. Mówiła, że kocha go nad życie. Gdy był mały, sama prowadziła go do szkoły. Prowadziła też do kościoła i modliła się, aby Bóg wspomagał ją w wychowywaniu. W rzeczywistości Bóg nie był dla niej kimś najważniejszym, pierwszym celem jej życia. Bóg był właściwie tylko środkiem, pomocnikiem w wychowywaniu chłopca. Dla niej bożkiem był jej syn. Całe jej życie obracało się tylko i wyłącznie wokół jej syna.

Kiedy ukończył szkołę, przyszła wojna i wezwano go do wojska. Zginął w jednej z bitew. Ból i rozpacz matki są zrozumiałe, ale w tym wypadku przekroczyły wszelkie granice. Przestała chodzić do kościoła i modlić się, mając żal do Boga, że nie uchronił jej syna. Jej postawa wobec Boga i religii 
była konsekwentna. Bóg był zawsze na drugim lub trzecim miejscu, potrzebny jako środek, jako opiekun dziecka. Gdy zabrakło syna, Bóg stał się niepotrzebny.

Można jednak znaleźć w życiu chrześcijan takich, którzy biorą na serio naukę Chrystusa. W maju 1983 roku podczas
 Kongresu Eucharystycznego w Mediolanie do mikrofonu podeszła jedna z matek i powiedziała: „Przed sześcioma miesiącami straciłam syna w wypadku samochodowym. Mimo że jestem matką siedmiorga dzieci, ta strata postawiła mnie na progu rozpaczy. Tylko w Panu, w codziennym spotkaniu z Nim w Eucharystii, znalazłam pociechę i siłę, aby dalej żyć i pracować dla dzieci”. W życiu tej Włoszki Bóg był na właściwym, to jest – na pierwszym miejscu. To nie przeszkadzało jej w miłości do dzieci, ani też jej nie umniejszało. Przeciwnie, czyniło ją piękniejszą, to znaczy mniej egoistyczną, bardziej rozumną i zgodną z Ewangelią. I gdy przyszła śmierć dziecka – ona wiarę w Boga zachowała, bo tylko w Bogu odnajduje się nadzieję, że życie tu na tej ziemi nie kończy śmierć i nasze rozłąki z najbliższymi są tylko czasowe. Jedno jest pewne, że po tej stronie życia my tak bardzo mało wiemy. I to jest też Boża łaska – umieć właściwie stanąć wobec Tajemnicy Boga.

Żeby Boże wymagania nie przeraziły mnie, gdy wrócę z Eucharystii do domu, dobrze będzie przeczytać z sercem otwartym raz jeszcze, a może i po wielokroć dzisiejsze Boże Słowo.

Może będzie mi dane, że w gościnnej Szunemitce, która otworzyła drzwi swojego domu dla proroka Elizeusza odkryję moje właściwe miejsce, tu i teraz, w Jezusowym Kościele…

Co uczyniła Szunemitka przed zaproszeniem Bożego wysłannika? Po prostu przygotowała izbę na górze, w której było łóżko, stół z lampą i krzesło. Co znaczy dla mnie izba na górze? To jest moje wnętrze, najwyższe miejsce w moim sercu, przeznaczone tylko dla Pana. A łóżko –  przypomina mi o nim Psalm 132: „Nie wejdę do mieszkania w moim domu, nie wstąpię na posłanie mego łoża, nie użyczę snu moim oczom, powiekom moim spoczynku, póki nie znajdę miejsca dla Pana, mieszkania”.  Tak samo stół, który oznacza możliwość spożywania z Panem nie tylko uczty miłości w Eucharystii, ale też najdrobniejszych okruszyn Jego cudownych uzdrowień. Krzesło, jeżeli jest tronem dla Pana, wtedy nie ulegnę pokusie pychy. A lampa – ona oświeca moje serce Bożym Słowem, kiedy przychodzi czas ciemnej nocy pełnej zwątpień, wahań i wielkorakich niepewności.

Panie Jezu, daj mi odwagę, abym otworzył Ci na rozcierz drzwi mojego serca. Daję Ci więc klucz do moich drzwi. Bo już wiem, że tym kluczem jest moja skrucha.

ks. Marian  Łękawa SAC – Rektor PMK w Szkocji



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

,,JAK SIEBIE SAMEGO"

Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie zmienić od razu wszystkiego. Nie spodziewaj się natychmiastowych wyników swoich postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami. Nie histeryzuj, gdy popełnisz głupstwo, nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie. Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli, gdy ci jest smutno, gdy ci się nic nie chce robić, gdy ci życie brzydnie. Wykorzystuj okresy swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak jak starasz się nim być dla innych.

W przeciwnym razie zamkniesz sparawę stwierdzeniem, że jesteś dobry, albo stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński