Gazeta Niedzielna

Miłość może wszystko
przemienić
XI Niedziela Zwykła –
ROK C

ks. Marian Łękawa SAC - Rektor PMK w Szkocji

Słowo Boże przeznaczone na dzisiejszą niedzielę bardzo mocno dotyka człowieczego serca. Mianowicie Ewangelia opisuje w jaki sposób doszło do spotkania dwóch osób, diametralnie różnych, z Panem Jezusem.

Zaczęło się zwyczajnie, tak jak to bywa pomiędzy ludźmi: „Jeden z faryzeuszów zaprosił Jezusa do siebie na posiłek.” Faryzeusz – chodzi więc o osobę poważaną, zajmującą wysoką pozycję w społeczeństwie i zachowującą skrupulatnie drobiazgowe przepisy Mojżeszowego Prawa. Z Ewangelicznego przekazu wynika, że to zaproszenie nie wiele miało wspólnego z serdeczną gościnnością. Świadczy o tym wyraźny dystans gospodarza. Bo nie podał Panu Jezusowi ani wody do obmycia nóg, ani oliwy do namaszczenia głowy. Nawet nie ucałował na przywitanie, co przecież należało do ceremoniału zapraszającego. I wtedy nastąpiła zupełnie niespodziewana sytuacja. Otóż do domu tego faryzeusza weszła bez zaproszenia kobieta. I to jaka kobieta! Córa Koryntu, o której grzesznym życiu wszyscy wiedzieli. Nie szanowała ani religii, ani moralności. Jak ona ogóle tam się znalazła? Już sam ten fakt musiał urazić współbiesiadników, a szczególnie gospodarza, człowieka, który uważał się za prawowiernego i miał jak najlepsze o sobie mniemanie. A tu dochodzi do takiej sceny – ta kobieta swoimi łzami obmywa Jezusowe stopy, namaszcza je najdroższym olejkiem i całuje. Pierwsza reakcja – zgorszenie. A potem – wątpliwość co do osoby Jezusa: „Gdyby On był prorokiem, wiedziałby, co za jedna i jaka jest to kobieta, która się Go dotyka, że jest grzesznicą.”

Nie można tutaj nie zauważyć, że Chrystus nie potępia faryzeuszy ze względu na ich wierność prawom moralnym i praktykom religijnym. Potępia natomiast sposób w jaki oni przestrzegają prawo, ograniczające się li tylko do martwego przepisu. Dlatego stali się ludźmi bezdusznymi, pozbawionymi prawdziwego życia, prawdziwej miłości. Dla Pana Jezusa istotne jest serce i On przede wszystkim w to ludzkie serce patrzy. Ale Szymon faryzeusz tego nie pojmuje. Ks. Michel Quoist wyjaśnia jaka jest tego przyczyna: „Nie potrafi zrozumieć grzesznicy, jak również nie potrafi zrozumieć postawy Jezusa, ponieważ otwiera drzwi swego domu, ale pozostawia zamknięte drzwi swego serca. W rzeczywistości Szymon nie wierzy w człowieka. Nie wierzy w miłość Jezusa Chrystusa do człowieka. Nie wierzy, że ta miłość może wszystko przemienić. Nie wierzy, że dla Jezusa żaden człowiek nie jest stracony definitywnie. Szymon zamyka grzesznicę w jej przeszłości. Jezus otwiera ją na przyszłość.”

Pan Jezus jednym słowem przebacza owej kobiecie całe rozpustne życie. W taki oto sposób poprzez przebaczenie człowiekowi dane jest doświadczyć na czym polega miłość bezwarunkowa: kimkolwiek bym był, cokolwiek bym uczynił, Bóg nie może przestać mnie kochać. Tym, co zabija człowieka, jest niewiedza, albo niewiara, że jest się kochanym. Jak to jest niesłychanie niebezpiecznie zamknąć się w samym sobie. Zundel porównuje takie serca do domów zalanych słońcem, które zamykają okiennice na światło, by pozostać w ciemnościach. To jest jakieś odczuwanie już tu na tej ziemi przedsmaku piekła. Takie trwanie w niemożności, niezdolności do rozpoznania prawdziwej miłości, która przecież jest tak blisko. Trzeba tylko, aby dać się dosięgnąć, dać się ogarnąć przez nią.

Gospodarz, który gości Pana Jezusa ma wielki niedostatek miłości, bo uważa się za sprawiedliwego i właściwie przebaczająca Boża miłość ma jakby zamkniętą do niego drogę.

Hans Urs von Balthasar wyciąga z tej sytuacji taką refleksję: „Przypowieść o pięciuset i pięćdziesięciu denarach długu, którą Pan Jezus opowiada faryzeuszowi, ma wydźwięk paradoksalny: bo właściwie więcej jest winien Bogu faryzeusz niż grzesznica. Przypowieść ta zostaje opowiedziana z punktu widzenia faryzeusza.

Rysuje się tu pewien związek z opowieścią o Dawidzie. Podobnie bowiem i jego wielki grzech ma swe źródło nie w z gruntu złym i zatwardziałym sercu, lecz w nieuporządkowanej, grzesznej miłości. To dlatego pod wpływem oskarżeń od razu mięknie i wyznaje swą winę. Z tą różnicą, że w Starym Przymierzu Dawid musi odpokutować za swój uczynek, podczas gdy w Nowym Przymierzu Pan przebaczający grzechy bierze karę na siebie.”

A jak jest ze mną? Czy widzę swoją winę i swój grzech? Jak to jest z moim sumieniem skoro myślę idąc do sakramentu pojednania – „właściwie z czego ja się mam spowiadać?” Jeżeli tak, to już ze mną jest bardzo źle, ponieważ poczucie bezgrzeszności jest niebezpiecznym stanem. To tak jak poważnie choremu wydaje się przed śmiercią, że niespodziewanie zaczyna czuć się całkiem nieźle. A tymczasem jest to wejście w fazę umierania. Stopniowo wyłącza się system nerwowy. Zanik bólu przynosi ulgę, ale to nie zdrowie wraca, tylko odwrotnie – to śmierć nadchodzi.

Z sumieniem jest podobnie. Jeżeli przestało mnie ostrzegać kiedy wchodzę na drogę grzechu, to znaczy, że już we mnie zostało zagłuszone. Nie można usłyszeć jego głosu.

Żeby nie doszło do takiego znieczulenia sumienia trzeba mi pamiętać, aby rachunek sumienia, a potem spowiedź nie były jakimś robieniem bezosobowego bilansu mojego życia duchowego. Bo to przede wszystkim jest spotkanie z żywym Panem Jezusem, którego bardzo serdecznie chcę i pragnę przeprosić.

Ks. Piotr Pawlukiewicz zwraca uwagę na sposób w jaki wyznajemy grzechy: „Jakże niewinnie brzmią na przykład słowa: „nie odmawiam pacierza”. Ale gdy powiemy: „nie rozmawiam z Ojcem”, to chociaż mówimy o tym samym grzechu, od razu czujemy, że sprawa jest poważniejsza. Gdyby nam ktoś powiedział, że od miesiąca nie odzywa się do ojca, z którym mieszka pod jednym dachem, to chyba słusznie byśmy wnioskowali, że relacje w tej rodzinie układają się fatalnie. A taką właśnie fatalną sytuację duchową można ukrywać przed samym sobą, ubierając ją w niewinnie brzmiące słowa: „nie odmawiam pacierza”.

Kiedyż wreszcie potrafię pojąć i przeżyć do głębi, że to co uczyniła owa kobieta w domu Szymona faryzeusza, to przecież jakby zapowiedź tego co sam Pan Jezus czyni podczas każdej Eucharystii. Mianowicie klęka przed każdym z uczestników, aby znowu obmywać zabrudzone nogi. Wtedy dzieje się to o czym opowiada stara rabinacka legenda, że każdy z nas złączony jest z Bogiem niewidzialną cienką nitką. Grzech obciąża człowieka do tego stopnia, że nitka rwie się. Jeżeli jednak grzesznik przyznaje się do winy, żałuje popełnionych czynów i szczerze prosi Boga o przebaczenie, to dobry Bóg zawiązuje rozerwane końce. I im więcej jest tych supłów tym samym nić staje się coraz krótsza. A to znaczy, że coraz bliższy jest już Bóg. Jest to wielka tajemnica i równocześnie jakże radosna dla mnie, grzesznika.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

KRÓLESTWO TWOJE

W porządku Bożym jesteśmy również układem zamkniętym: ktoś musi cierpieć za szaleństwa drugiego, ktoś musi się modlić, aby nawrócił się błądzący; przez czyjeś umartwienia przychodzi łaska żalu na grzesznika. Nasz świętość ma wpływ na świętość innych, nasza grzeszność wpływa na grzeszność innych. Dopiero wówczas znajduje prawdziwie społeczny sens każdy dobry czyn, chociażby przez nikogo nie zauważony, każda dobra myśl, każdy akt milości Bożej.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński