Gazeta Niedzielna

Boże Narodzenie

Bóg się rodzi, moc truchleje.
Pan niebiosów obnażony!
Ogień krzepnie, blask ciemnieje,
Ma granice Nieskończony!
Wzgardzony okryty chwałą,
Śmiertelny Król nad wiekami!

A Słowo stało się Ciałem
I zamieszkało między nami.

Co roku ta kolęda Franciszka Karpińskiego wypełnia nasze kościoły i domy wyśpiewując cały paradoks Tajemnicy Wcielenia. Owe przeciwieństwa wytyczają granice przestrzeni, w której rodzi się Mesjasz świata. A rodzi się, jak powiedział Ojciec św., „dla ludzkości poszukującej wolności i pokoju. Rodzi się dla każdego człowieka udręczonego grzechem, potrzebującego zbawienia i spragnionego nadziei.

Maryja „powiła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie”.

Oto ikona Bożego Narodzenia: bezbronne niemowlę, które kobiece dłonie zawijają w ubogie pieluszki i składają w żłobie.

Któż mógłby pomyśleć, że ta maleńka istota ludzka jest Synem Najwyższego? Tylko Ona, Matka, zna prawdę i strzeże tajemnicy.

Tej nocy my także możemy wniknąć w Jej spojrzenie, by rozpoznać w tym Dziecięciu ludzkie oblicze Boga. Również my – ludzie trzeciego tysiąclecia – możemy spotkać Chrystusa i kontemplować Go oczyma Maryi.”

Tajemnicę Bożych Narodzin można porównać do ziarna wrzuconego w ziemię. Jest ono niewidoczne, ziemią przykryte. Aż po pewnym czasie to maleńkie ziarenko potrafi tę ziemię rozsadzić i wyróść, aby wydać owoc. Potrzebne jest tu cierpliwe czekanie, choć nieraz wydaje się ono bardzo długie.

Czy niepodobnie jest z Maleńkim Dzieckiem bezradnie spoczywającym na kolanach Matki, którą odepchnięto z powodu ubóstwa na margines życia, poza miasto? Ale Ono będzie rosło, będzie przeżywało ludzki los, tak jak każdy, aż pewnego dnia wypowie Słowo, w którym jest pełnia życia – aż pewnego dnia zabłyśnie cudem Zmartwychwstania.

W sercu każdego z nas posiane jest ziarno Bożego życia. Nie wiadomo tylko ile drogi jeszcze pozostało, bo noszenie Bożych ziaren u każdego jest inne. Tu, po tej stronie to Boże życie jest osłonięte, tak jak ziarno przykryte ziemią. Przechodzą przez nią różni ludzie nieświadomi, że w człowieczym sercu kiełkuje Boże życie. A kiedy bywają trudne odcinki ludzkich dróg – to tak jakby olbrzymia skiba przygniata resztki nadziei. Wtedy ciepło słonecznych promieni, które daje Pan poprzez dobroć ludzkich rąk nie tylko ocala, ale i roznieca przygaszający płomień prawdziwego życia. Przygnieciony człowiek sam nie potrafiłby ożywić w sobie nadziei.

Tu przypomina mi się historia o węgierskim benedyktynie, który blisko dwadzieścia lat spędził w sowieckich łagrach. Kiedy opowiadał na spotkaniu z młodzieżą o panujących tam nieludzkich warunkach, o zmaganiu się z głodem, zimnem, wyczerpującą pracą, w pewnym momencie ktoś postawił mu takie pytanie:

– Jak to się stało, że zachował ojciec takie wnikliwe spojrzenie na życie, wysoki poziom duchowy, a nawet tyle radości i pogody ducha? Przecież tamta sytuacja wręcz popychała do tego, by stać się człowiekiem żalu, goryczy, by znienawidzić swoich oprawców. Przecież tam, w obozie łatwo było znaleźć usprawiedliwienie dla swojej złości, agresji, nawet nienawiści.

– To rzeczywiście nie było łatwe – odpowiedział zakonnik – ale mnie i moich towarzyszy niedoli ocaliła jedna rzecz. Przez te wszystkie lata, każdego wieczoru zbieraliśmy się w kącie baraku i każdy z nas mówił o tym, co go w tym dniu dobrego spotkało. Ktoś opowiadał o swoim zachwycie nad wschodzącym słońcem, inny, że kromka czarnego chleba tak bardzo smakowała, ktoś jeszcze cieszył się, że zagoiło się jakieś skaleczenie. Opowiadaliśmy sobie nawet o tym, że przyśnili się rodzice, rodzinny dom. Uratowało nas właśnie to, że przez dwadzieścia lat, będąc w tym piekle, nie daliśmy sobie wyrwać z serc umiejętności dziękowania, poczucia wdzięczności. To było nasze zwycięstwo nad nieludzkim systemem, to sprawiło, że nie uważam mojego życia za zmarnowane, że cały czas byłem i jestem szczęśliwy.

Czy to nie były właśnie te Boże ziarna w ich sercach ukryte? Razem zebrane wyrosły mocne, niczym łan zboża, któremu ani burze i wichry, ani deszcze i śniegi zaszkodzić już nie mogły.

Odkąd narodził się na naszej ludzkiej ziemi Boży Syn – nikt nie przechodzi przez nią sam. Boże Wcielenie wciąż się dokonuje w ludzkich sercach. Taka jest ostateczna celowość tego wszystkiego, co tam w Betlejem się dokonało.

Jeżeli w tę dzisiejszą noc słyszę przesłanie anioła: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję Wam wielką radość, która będzie udziałem całego narodu; dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz Pan” – to znaczy, że wciąż Bóg się rodzi w kruchej dziecięcej postaci. Bo Eucharystia jest jeszcze ciągle znakiem przychodzącego Boga w pokornej postaci. I ja, biedny, grzeszny człowiek, nie tylko drżącą ręką dotknę tego cudu dobroci i miłości, ale co więcej – zostanę zaproszony do stołu Pańskiego.

ŚWIĘTEJ RODZINY: Jezusa, Maryi i Józefa

Mówimy: Święta Rodzina: Jezus, Maryja i Józef. A jak wyobrażamy sobie Świętą Rodzinę? Musiała być cudowna. Panowała w Niej niesamowita atmosfera, o jakiej my tylko marzymy w głębi naszego serca – całkowita harmonia, radość, miłość pełna czułości i zero problemów – po prostu rodzina “nie z tej ziemi”! Bo Maryja jest Niepokalanie Poczęta, bo Jezus, Jej Syn jest równocześnie Bogiem. A pomiędzy nimi milczący Józef, bo nie ma w Ewangelii żadnego zapisanego słowa, które by był wypowiedział.

Dzisiejsze Boże Słowo, opisujące znalezienie 12-letniego Jezusa w jerozolimskiej świątyni, tyle razy już słyszane i w różańcu medytowane, ma w sobie, stale i wciąż, niewyobrażalną Bożą moc, w którą mogę wchodzić coraz głębiej, na nowo kontemplować, to znaczy pochylać się nad Bożą Tajemnicą tak ściśle zjednoczoną z naszą ludzką egzystencją. Tylko ten Boży dar z ludzkiej strony, w fazie realizacji Bożych obietnic, in statu nascendi – jakby powiedział chemik, nie wygląda zachwycająco. Jest wręcz nie do przyjęcia. Bo to ludzkie serce jest przesłonięte – też tajemnicą. Tylko ta tajemnica jest przerażającą ciemnością, bo jest tajemnicą ludzkiej nieprawości i ludzkiej niegodziwości, którą posiał w naszych sercach diabeł.

Kiedy patrzymy jak wygląda ten cudowny Boży zamysł z tej mrocznej strony – powstaje mętlik. Zaraz po Zwiastowaniu Maryja podejrzewana jest o cudzołóstwo, Józef myśli poważnie o odejściu, aby pozostawić swoją wybrankę. A potem narodziny Bożego Syna w zwykłej stajni. Żeby nie raziło dobrych manier i estetyki, zwykło się używać ckliwego określenia – stajenka – zamiast chlew czy obora. Niedługo po narodzinach, sytuacja staje się zupełnie nie do przyjęcia, żeby Święta Rodzina nocą musiała uchodzić z rodzinnych stron i szukać schronienia w obcej ziemi! Zaś w miejscu, z którego wyszli, dokonała się okropna rzeź niewiniątek, a potem wielki płacz i lament… i rechot diabła: „gdzie jest ten Wasz Bóg?”

Ilu uwierzyło w ten syczący podszept zbuntowanego. Ilu wciąż powtarza te jego słowa w czasie i w miejscu, gdzie rozlewa się ogromnymi falami grzech. To jest nieszczęście. nie widzieć oczami duszy Bożej perspektywy i Bożego zbawienia właśnie w takich miejscach. A przecież w tych miejscach, jak zapewnia Pismo Święte, obficiej rozlewa się łaska Bożego miłosierdzia.

W opisie szukania Jezusa z dzisiejszej Ewangelii też powstaje wiele pytań: Dlaczego Jezus, który „był poddany” swoim Rodzicom, został bez ich wiedzy w Jerozolimie? Jakie wychowanie? Jak rozumieć wyrzut Matki Jezusa: „Synu, czemuś nam to uczynił?” Właśnie – dlaczego to uczynił? I te pytania rodzą następne: dlaczego nie zauważyli tego Jego Rodzice, skoro są dla nas najlepszym i najświętszym wzorem? Dlaczego nie szukali Go natychmiast, a dopiero po trzech dniach?

Jeżeli te i podobne pytania kotłują się we mnie – to znaczy, że jeszcze nie zawierzyłem Bogu całkowicie i bez żadnych zastrzeżeń. Najświętsza Maryja zawierzyła, też nie rozumiejąc, ale przechowywała te wszystkie tajemnice w swoim sercu, wierząc mocno, że to jest właśnie ten Boży plan i dlatego wystarczyła w zupełności Jezusowa odpowiedź: „Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Przez 33 lata Pan Jezus nic innego nie czynił tylko wypełniał wolę swojego Ojca: „Moim pokarmem jest wypełniać wolę, Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło”.

Ks. prof. Józef Kudasiewicz, rozważając tajemnicę odnalezienia 12-letniego Jezusa, daje taką odpowiedź na pytanie – Dlaczego Maryja i Józef, najświętsi Rodzice, nie zauważyli, że Jezus został w Jerozolimie?: „Uczynili to dla nas, dla naszego pouczenia. Chcieli dać nam lekcję na wszystkie czasy: Jezusa można zgubić! Nieszczęście to może się przydarzyć każdemu, jeśli przydarzyło się tak świętym ludziom jak Maryja i Józef. Może się przydarzyć tym, którzy żyją w świecie, wśród pokus i niebezpieczeństw, i tym, co żyją za klauzurą. Ta zguba sprawia ból serca. Gubiąc Jezusa, gubi się równocześnie chrześcijaństwo. Nie ma bowiem chrześcijaństwa bez żywego związku z Jezusem. Można Go zgubić również przez małe niewierności. Powoli można tracić związek z Jezusem, laicyzować się. Zatem memento: Jezusa można zgubić!”

Ale w tym ostrzeganiu jest również pocieszająca wiadomość. Mianowicie zagubionego Jezusa można na powrót odnaleźć. U św. Łukasza czytamy słowa z Księgi Powtórzonego Prawa: „Wtedy będziecie szukali Pana, Boga waszego i znajdziecie Go, jeżeli będziecie do Niego dążyli z całego serca i z całej duszy”. W tym szukaniu Boga jak dobrze jest modlić się słowami Psalmu: „Boże, Ty Boże mój; Ciebie szukam; Ciebie pragnie dusza moja, za Tobą tęskni moje ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody” (Ps 63). W Maryi Bóg Ojciec pokazuje, jak należy szukać Jego Syna, Jezusa. Maryja mówi: „Z bólem serca szukaliśmy Ciebie…”  Bo bez Jezusa człowiek nie możne sobie poradzić na „tym łez padole”. I to jest dobry znak, jeżeli człowiek odczuwa ból w swoim sercu, gdy zagubił Jezusa. Bo wtedy wyrusza w drogę, aby szukać. Ale może być i zły znak, kiedy człowiekowi wydaje się, że sobie poradzi bez Jezusa. Po prostu przyzwyczaił się żyć w grzechu. Stracił wrażliwość na ten właściwy Boży świat i grzęźnie coraz bardziej w ciemnościach, jak w gęstej mgle.

W tej tajemnicy szukania Boga ważny jest mój bliźni. Maryja i Józef „szukali Go wśród krewnych i znajomych”. To znaczy, że człowiek może przyprowadzić Chrystusa do drugiego człowieka. Andrzej, kiedy znalazł Chrystusa, przyprowadził do Niego swego brata Szymona Piotra. Podobnie uczynił Filip – przyprowadził do Jezusa Natanaela, swego przyjaciela. Czy zdaję sobie sprawę, że mając dar łaski wiary mogę dać Boga drugiemu człowiekowi, którego Bóg postawił na mojej drodze. Simone Weil w jednym z listów do ojca Perrin pisała: „Nic tak nie prowadzi do Boga jak przyjaźń przyjaciół Boga”.

Dopiero po trzech dniach „odnaleźli Go w świątyni”. Po dziś dzień jak ważne jest to szczególne miejsce przeznaczone na modlitwę – na słuchanie Bożego Słowa, na sprawowanie liturgii – w której wielu odnajdywało i wciąż odnajduje Boga.

Proszę Cię Boża Matko, wypraszaj nam wszystkim odwagę ciągłego zawierzenia Bożym planom.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński