Gazeta Niedzielna

Każdy ma swoją drogę do Emaus
III
Niedziela Wielkanocna – ROK A

ks. Marian Łękawa SAC - Rektor PMK w Szkocji

Już od szeregu wielu lat mam tę możliwość bycia na co dzień z ludźmi, których koleje życia bywały tak bardzo trudne, że często słyszę w ich głosie rozgoryczenie i wątpliwości. Wojenna tułaczka, która wiodła wielu z nich aż na Syberię, a potem szlakiem krajów arabskich i afrykańskich doprowadziła w końcu nie do ziemi ojczystej, ale obcej.

Nie pogodzili się z faktem, że siłą tworzy się prawo. Przecież wyrośli w romantycznej tradycji półtora wiekowej walki o niepodległość. Wciąż napotykam na otwarte rany powstałe z uświadomienia krzywdy, jaka ich spotkała. Idą z tym ciężarem przez życie czując się oszukani. I pytają nie tylko siebie samych – „na cóż więc przydał się wkład naszej krwi i bohaterstwa?” Ileż razy było mi dane uczestniczyć w robieniu bilansu gasnącego życia wśród tych, którzy pozostali do końca żywym protestem na umowy wielkich tego świata. Wybierając z serca gorycz, tak jakbym czerpakiem wylewał brudną wodę – a ona wciąż dopływa, nie wiadomo skąd – wtedy zaczynam lepiej rozumieć słowa, które napisał Cyprian Norwid: „Gorzki to chleb jest polskość”. Na wyspie, która stała się siłą rzeczy drugim domem, kiedy się budzę, każdy poranek podobny jest do siebie poprzez swoją ciężkość i mglistość. Już słyszę wyrzuty od tych, których dziś odwiedzę: „a jednak starość Panu Bogu się nie udała”. A ja z kolei wciąż się łudzę, że moje pytanie, może tym razem nie pozostanie bez odpowiedzi: dlaczego jesień jest taka piękna? Zwrotnica jest jednak zbyt ciężka dla mnie, żeby ją przestawić. Pozostaje zatem czekać i słuchać. W rozmowie z 87-letnim Rodakiem jestem urzeczony prawdziwością przysłowia: „Nie zapomina się smaku chleba z rodzinnego domu i głosu kochającej matki”.

Dzisiejsza Ewangelia o owych uczniach do Emaus bardzo przypomina moich wiecznych żołnierzy, dla których <Bóg, Honor i Ojczyzna> nie jest pustym sloganem, ale prawdą ich życia. Dla niektórych z nich to wciąż Ojczyzna jest Jerozolimą, z której wyszli i stale idą drogą prowadzącą do bliżej nieokreślonego Emaus. To już nie jest odległość 60 stadiów, ale 60 lat. Ile pretensji i żalu do Boga, którego plany trudno pojąć, bo każdy z nas stale musi odchodzić od tych wizerunków Bożego Oblicza przykrojonych na ludzką tylko miarę. Jezusowe zaś Królestwo, które już jest obecne na ziemi, nie do ziemi jednak należy. Takie bywają rozmowy, długie nieraz, na dalekiej północy. Tu odnajduję podobieństwo do rozmowy dwóch uczniów Jezusa. Jednemu z nich na imię było Kleofas. „Rozmawiali oni ze sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło. Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali”.

Sam sobie zadaję pytanie, jeżeli tamtym pierwszym uczniom nie wystarczyło Chrystusowe nauczanie, którego słuchali bezpośrednio, osobiście, zanim nastąpiły wydarzenia Wielkiego Piątku – to jak ja, biedny, grzeszny człowiek, mam tłumaczyć Boże drogi, na których też często staję bezradny. Więc lepiej jest milczeć. Każdy ma swoją własną drogę do Emaus, którą musi przebyć.

Czy ja potrafię odnaleźć siebie w owych uczniach, do których dołączył Nieznajomy, wtedy kiedy sam znajdę się w sytuacji mojego rozgoryczenia? Trzeba mi się wciąż miarkować, aby nie ulec pokusie, która jest złudzeniem, że moje życie sam mogę sobie zaprogramować. Jakie to naiwne robić plany, w których wszystko będzie toczyć się bezpiecznie, bez żadnych wielkich wstrząsów. I jakie byłoby to nieszczęście, nie odczuwając na drodze swojego życia wciąż obecnego Zmartwychwstałego Pana.

Więc dla osób, które już nie mogą być mi obojętne, a których oczy niejako chwilowo utknęły na uwięzi widząc wokoło samą tylko pustkę, bo najbardziej bliska osoba odeszła, chcę podzielić się tekstem, który znalazłem u ks. biskupa Jana Pietraszki:

„W takich warunkach może być postawiony znak zapytania nad całym sensem naszego życia, nad sensem naszej wierności Panu Bogu i Chrystusowi według dawnych wyuczonych z katechizmu schematów z dawnych lat. I wtedy Chrystus musi przyjść drugi raz. Wtedy nam trzeba spotkania na tej wspólnej drodze i rozmowy z Chrystusem. Na szczęście Chrystus może przychodzić zamkniętymi drzwiami. Może wchodzić w samo serce zamkniętych sytuacji, niedostępnych dla nikogo. Na szczęście może czytać treści naszego wnętrza tak dokładnie, jak my sami nie potrafimy. I może przychodzić niewidzialnie i naprawdę być nawet wtedy, kiedy my o tym zupełnie nie wiemy. Może się posłużyć cudzym głosem, cudzymi myślami jako skutecznym narzędziem, choć to narzędzie jest nieraz tak zaskakująco proste. Przecież On nawet z błota ziemskiego uczynił lekarstwo na niewidzące oczy.

On i do nas musi przyjść z owocami własnej śmierci.

On musi do nas wrócić z owocami swojego krzyża i otworzyć nam niewidzące oczy, żebyśmy Go zobaczyli na nowo, w zupełnie nowej sytuacji, w tej nieoczekiwanej perspektywie, którą nam życie stworzyło, w nowych, nieraz radykalnie zmienionych warunkach życia, byśmy zobaczyli na nowo sens i wartość tam, gdzie wszystko naraz wydawało się tylko chaosem, bezsensem, absurdem i pustką”.

Słuchając Słowa Bożego, słuchamy samego Jezusa. Żeby tylko zapałało w nas serce – tak jak uczniom idącym do Emaus, „kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał”. Oni Go przymusili i pozostał z nimi. Zostanie i z nami, jeżeli Go również przymusimy.

Bo dzień już naprawdę się nachylił i Eucharystia trwa. Za chwilę będzie łamanie Chleba.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

,,JAK SIEBIE SAMEGO"

Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie zmienić od razu wszystkiego. Nie spodziewaj się natychmiastowych wyników swoich postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami. Nie histeryzuj, gdy popełnisz głupstwo, nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie. Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli, gdy ci jest smutno, gdy ci się nic nie chce robić, gdy ci życie brzydnie. Wykorzystuj okresy swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak jak starasz się nim być dla innych.

W przeciwnym razie zamkniesz sparawę stwierdzeniem, że jesteś dobry, albo stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński