Gazeta Niedzielna

W moim rodzinnym parafialnym kościele znajduje się ogromny obraz ilustrujący właśnie dzisiejszą Ewangelię. Na tle pięknej galilejskiej scenerii widać wielką rzeszę ludzi. Na pierwszym planie jest Jezus, który błogosławi dwie ryby i pięć chlebów w koszyku podnoszonym przez chłopca otoczonego Apostołami.

Wiele razy wpatrywałem się w ten obraz, medytując go najpierw naiwnie – szczególnie w latach ministranckich. Później próbowałem już patrzeć bardziej wnikliwie poprzez pryzmat tekstów zapisanych w Ewangeliach. I pamiętam, że często moja uwaga skupiała się wokół kontrastu: tysiące ludzi i taka maleńka ilość jedzenia. Na obrazie widać jak już siedzą grupami. Bo Jezus tak polecił: „Każcie ludziom usiąść”. Ale zanim do tego doszło, najpierw wiara Apostołów została wystawiona na próbę. Bo kiedy, zresztą bardzo praktycznie, oświadczyli Chrystusowi: „Miejsce jest pustynne, każ rozejść się tłumom, niech idą do wsi i zakupią sobie żywności” usłyszeli odpowiedź: „Nie potrzebują odchodzić, wy dajcie im jeść”. Jak? W jaki sposób? Jak znaleźć wystarczająco chleba, aby zaspokoić głód tylu ludzi? Tu nie chodzi tylko o przełamanie swojego egoizmu, aby zatroszczyć się o innych – co jest przeciwieństwem do wzruszenia tylko ramionami i powiedzenia: niech ludzie sami sobie radzą. Tu Jezus przede wszystkim oczekuje, aby Mu zaufano. Oczekuje tego najpierw od Apostołów, a później od wszystkich słuchaczy. Ks. Ludwik Evely w książce Ojcze nasz pisze, że „wszystko zaczęło się od aktu wiary. Czy zwróciliście uwagę na rozkaz, jaki Chrystus wydaje – warunek, jaki stawia przed dokonaniem cudu? „Usiądźcie!” Zażądał od nich aktu ufności, zawierzenia, oddania się w Jego ręce.

Jak długo stali, jak długo mogli zostać lub pójść sobie, mieli szansę zdobycia pokarmu własnym przemysłem. Mogli spotkać przyjaciela, jakiegoś handlarza z prowiantem, pójść do jakieś gospody, znaleźć jakieś owoce. W każdej chwili mogli odejść.

Usiąść, znaczyłoby wyrzec się samowystarczalności i liczenia na własne siły. Wymagałoby polegania tylko na Nim.

Gdy usłyszeli to zaproszenie, wielu chyba się zawahało. Wymagał od nich tego, co najwięcej kosztowało, tego, czego właśnie nie chcieli uczynić. Byli poruszeni, niespokojni, zmęczeni głodem, a On im proponował, by usiedli i zaufali.

Długo się wahali. Takie bezwzględne wymagania godziły prosto w serce, rozpętały w nich walkę z lękiem i pychą. Czy uwierzą, że może ich nakarmić?”

Na obrazie z mojego kościoła artysta uchwycił właśnie ten moment: niektóre grupy ludzkie już siedziały. Inne zachęcone ich przykładem też powoli siadały. Bo ta chwila była czymś nadzwyczajnym. To był właściwy cud. Bo kiedy zaczął krążyć chleb pomiędzy nimi wtedy nikt się już nie dziwił. Sprawił to Jezus. Wydobył z nich cud wiary. Oni uwierzyli. Tamto wydarzenie było zapowiedzią naszych Eucharystycznych spotkań. Jednak w tym rozważaniu nie można przeoczyć smutnego faktu, który miał miejsce zaraz potem. Chrystus kontynuując swoje nauczanie mówił wyraźnie, że to On jest prawdziwym chlebem, który z nieba zstąpił: „Kto spożywa moje Ciało będzie żył na wieki”. I jak zaznaczają Ewangeliści, wtedy bardzo wielu odeszło i już nie chodzili za Jezusem. „Wielu mówiło: Trudna jest to mowa. Któż jej może słuchać”. Mimo to Jezus nie zmienił swojego nauczania. Zapytał tylko swoich najbliższych: „Czy i wy chcecie odejść?”

Dlatego trzeba mi wciąż powtarzać za Szymonem Piotrem: „Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”. I powtarzam je bardzo często, żyjąc wśród szkockich kalwinów. Ich krańcowy odłam Free Church of Scotland odszedł aż tak daleko, że Mszę św. nazywa bluźnierstwem.

Każdego niedzielnego poranka idę do kościoła św. Szymona. Ulice są jeszcze puste. Wiatr tylko świszczy, podrzucając zmoknięte śmieci. Mijam kilka kościołów szkockiego wyznania. Znam niektórych ministers of Church of Scotland głównie ze wspólnych odwiedzin w małżeństwach próbujących połączyć podzielonego Chrystusa. W spotkaniu z nimi wyczuwam przede wszystkim ludzką życzliwość i serdeczność, a później dopiero odmienność drogi. Przyznajemy się, że zdążamy do tego samego Mistrza. Ale nasze drogi, jak inaczej ubite, z innej nawierzchni, prowadzą poprzez zupełnie inne, żeby nie napisać – obce dla mnie krajobrazy.

Ogarnij swoim miłosierdziem i tych, którzy zbudowali te drogi odchodzące od Twojego Kościoła i ogarnij mnie, bo wciąż nie dość klęczę przed tabernakulum, w którym Ty jesteś obecny, żywy i prawdziwy pod osłoną chleba.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński