Gazeta Niedzielna

Jezus jest moim pasterzem. W starożytności chrześcijańskiej Chrystus najczęściej był przedstawiany jako Dobry Pasterz. I dzisiejsze Słowo Boże nie inaczej zwraca się do słuchacza. Sam Jezus mówi o sobie, że jest pasterzem, że jest bramą owiec. Używając takiego porównania był właściwie rozumiany.

Cały Stary Testament pełen jest obrazów pasterzy pasących swoje owce. Abraham, Izaak i Jakub byli pasterzami. Mojżesz, któremu Bóg objawił się w ognistym krzaku na Synaju, zajmował się pasieniem owiec. A Dawid, czyż nie był zawezwany do proroka Samuela, który go namaścił na króla, właśnie od owiec? Do groty betlejemskiej przybyli pasterze jako pierwsi, którzy oddali pokłon Nowonarodzonemu.

A dziś, jaki we mnie powstaje rezonans kiedy słyszę: Jezus jest moim pasterzem. To znaczy, że ja jestem owcą, baranem. Jakieś dziwne ogarniają mnie skojarzenia, albo raczej opory. Człowiek wciąż nosi w sobie pragnienie, nie zawsze do końca uświadomione, bycia niezależnym, zaradnym, bystrym. A tymczasem porównanie z poczciwymi stworzeniami niewiele ma wspólnego z synonimem inteligencji.

Przejeżdżając poprzez rozległe wrzosowe pola wszędzie widzę, nie razem, tylko pojedynczo porozrzucane szkockie owce. Oddzielają je kamienne płoty, które układają się w jakąś szachownicę. Co jakiś czas na tych murach ułożonych z kamieni bez żadnej zaprawy jest otwór na szerokość jednej owcy. To jest po prostu taka bramka. Są one między innymi po to, aby w niebezpiecznym czasie właściciel zatoczył na tę otwartą przestrzeń w murze leżący obok głaz. Ale czy zdąży w porę, żeby nikt z zewnątrz nie mógł wejść i żeby owce mogły poczuć się bezpieczne?

Na galilejskich zboczach, po których chodził Jezus, owce zawsze były razem, a sam pasterz był bramą dla owiec. Samym sobą bronił wstępu obcemu. Owce znały jego głos i tylko za nim szły. Tu dopiero można zrozumieć Jezusowe słowa, kiedy mówi o sobie, że On jest prawdziwym Pasterzem, bo jest nie tylko bramą, przez którą przechodzą owce, ale On sam swoje życie oddaje i za te, które już są w Jego owczarni i za te, które odeszły, pogubiły się, a On wciąż je szuka, a kiedy znajdzie sprowadza. Przypowieść o Dobrym Pasterzu jest właściwie jakaś nieprawdopodobna. Kto by zostawił 99 owiec i biegał za jedną, która ucieka? Przecież taki porządny pasterz, który zna się na kalkulacji, rozumuje całkiem logicznie: niech sobie idzie, bo i tak już nic z niej nie będzie. Pewnie się poraniła, a z taką pokaleczoną, chorą tylko kłopot. Właściwie dobrze jej tak. Po co uciekała?

Jakie to szczęście, że Jezus uprawia zupełnie inną matematykę, która jest całkowicie sprzeczna z wyrachowanym światem. Jak to możliwe, żeby 1 było tyle samo ważne, albo nawet ważniejsze niż 99. Najemnik, handlarz, hodowca taką owcę dobija, albo pozostawia własnemu losowi. Tu przypominają mi się wspomnienia z obozów koncentracyjnych opowiadane przez moich parafian, jak koledzy, przyjaciele wynosili ludzi konających na apel, żeby nie zostali w bloku, bo by ich dobito. Człowiek konający musiał udawać, że żyje. Właściwie ten lęk wciąż towarzyszy dzisiejszemu człowiekowi, zatrudnionemu w różnych zakładach pracy. W jakim muszą żyć stresie, ponieważ boją się pokazać swoją chorobę, że słabną, że się starzeją.

Przed Jezusem nie muszę niczego ukrywać. Jego zachęta nieustannie jest słyszana: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy jesteście obciążeni, słabi i chorzy, a Ja was pokrzepię”. Jezus „woła swoje owce po imieniu i wprowadza je”. A „znać” w języku Biblii znaczy „kochać”. Jakich nieprawdopodobnych Jezus używa porównań, że ja biedny grzesznik czuję się bardzo zakłopotany. Jak rozumieć Chrystusowe słowa, kiedy mówi, że „nas kocha tak jak Ojciec Jego kocha a On Ojca”?

Przecież z każdym dniem zdaję sobie coraz lepiej sprawę, że naprawdę jestem owcą, próbując wciąż iść jakąś swoją drogą. Ale czy ta droga nie oddala mnie od owczarni? Ileż razy czułem się zagubiony, nieszczęśliwy, poraniony. Uczestniczę w powszechnym dziś falowaniu pomiędzy dumą a świadomością poniżenia. Neurotyczne pragnienie, aby być kochanym z równoczesnym uciekaniem i lękiem przed miłością, jest dziś jakimś znakiem czasu. W tym miejscu chcę podzielić się zdaniem, które usłyszałem podczas rekolekcji prowadzonych przez ks. Pasierba, bo wciąż te słowa, pomimo tylu lat, są we mnie żywe: „Nie próbuj sam się zbawić. Nie starczy ci życia. Pozwól się Jezusowi odnaleźć”. Bo tak jest w moim życiu, że często sam nie potrafię się ani odnaleźć, ani pozbierać i zupełnie zrozumieć. Obraz z Księgi Rodzaju stale się powtarza: Bóg nawołuje człowieka po imieniu, szukając go. A człowiek ukrywa się w krzakach ze swoim wstydem. Tu widać czym jest pycha, która chce wszystko tylko sobie zawdzięczać, nawet swoją zgubę. Obłudnie tłumaczę się wstydem, który wstrzymuje mnie, abym pokazywał Jezusowi swoje rany. A przecież na pokazywaniu swoich ran, które zadał mi świat, szatan, grzech i również ja sam sobie, polega Sakrament pojednania.

Ks. Jan Twardowski w jednym ze swoich rozważań przy Stacji III-go upadku tak pisze: „Kiedyś usłyszałem takie słowa: <Z ran się wyspowiadaj>. Człowiek spowiada się z grzechów, ale i z ran. Niechęci, urazu, żalu, jakie ma do kogoś”.

Dzisiejsze II Czytanie kończy się wielką dla mnie pociechą: „Błądziliście bowiem jak owce, ale teraz nawróciliście się do Pasterza i Stróża dusz waszych”.

Patrzę więc z dziękczynną modlitwą w sercu na szkockie wzgórza, na których znowu urodziło się bardzo wiele owiec i pewien jestem, że Pan nasz Jezus Chrystus, Dobry Pasterz odnajdzie nas wszystkich porozrzucanych i pogubionych na bezkresnych przestrzeniach – bo przecież tak niewiele trzeba: jedynie pozwolić się odnaleźć.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński