Gazeta Niedzielna

Pan Jezus, żegnając się z uczniami podczas Ostatniej Wieczerzy, wypowiada bardzo wzruszające słowa: „Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we mnie wierzcie”. A powiedział to na kilka godzin przed rozpoczęciem swojej męki. Przez trzy lata przygotowywał swoich wybranych, aby ich wiara nie ustała. Widział dokładnie poszczególne etapy męki duchowej i fizycznej, które już niebawem miały się stać Jego udziałem. Dlatego mówił otwarcie: „Wy wszyscy zgorszycie się Mną tej nocy”.

Bonhoeffer ujął w jednym zdaniu co znaczyło wtedy i co znaczy dziś być uczniem Jezusa, Jego wyznawcą – po prostu: „być z Bogiem w Jego bezsilności i cierpieniu”. Trzeba było wtedy, trzeba i dziś wejść za Jezusem w strefę słabości. A jest to ta słabość, która wciąż nie przestaje gorszyć świata. Ale jedynie tą drogą można się zbliżyć do Bożej Tajemnicy. Dlatego ma rację Pascal, pisząc, że „znamy Boga tylko przez Chrystusa, ale i siebie samych poznajemy tylko dzięki Niemu. Jedynie przez Jezusa poznajemy życie i śmierć”.

Pan Jezus pociesza swoich uczniów w Wieczerniku. Wyjaśnia sens tego, co ma nadejść. Pewnie i sam siebie pocieszał. Bo mówił o swoim Ojcu, do którego wraca. O domu, w którym jest mieszkań wiele. „A gdy odejdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę powtórnie i zabiorę was do siebie, abyście i wy byli tam, gdzie Ja jestem”.

Kiedy słyszę słowo – dom, rodzinny dom – to doskonale zdaję sobie sprawę co mieści się pod tym pojęciem. Pewnie dlatego urządziłem w wynajętym mieszkaniu kaplicę, która jest „izbą na górze”. Na jednej ze ścian wypisałem wiersz Cypriana Norwida „Moja Piosnka”, aby przypominało to, co w języku angielskim określane jest jednym krótkim słowem <home>. Mieć dom, to nie znaczy posiadać budynek, ale mieć ścisłe więzy z ludźmi, którzy są mi bliscy i dla których ja nie jestem obojętny.

Czym jest taki dom – przywołam historię młodego Martina, który potrzebował kogokolwiek, aby podzielić się tym, co przeżywał. Zwrócił się do siedzącego obok pasażera w pociągu, zupełnie obcego, aby opowiedzieć mu swoją historię.

Wracał z więzienia. Był tam zamknięty na trzy lata za jakieś kradzieże i inne przestępstwa. Ten jego pobyt w zakładzie karnym odmienił go zupełnie. Czuł się strasznie winnym przede wszystkim dlatego, że sprawił tak ogromną przykrość, krzywdę swojej rodzinie. Przez te całe trzy lata nie było żadnego listu, żadnych odwiedzin. Próbował znaleźć jakieś wytłumaczenie. Jego rodzice byli praktycznie analfabetami. Byli także bardzo biedni i nie było ich stać, aby wsiąść w pociąg i odwiedzić syna w więzieniu, które znajdowało się daleko od domu.

Ale on wciąż żył nadzieją, że może jednak przebaczyli mu i czekają na jego powrót. Aby mieć pewność, napisał do nich list. Jeżeli jest oczekiwany, to niech dadzą mu jakiś znak.

Jego rodzinny dom był bardzo blisko torów kolejowych. Z tyłu domu w ogrodzie rosła stara jabłoń. Więc jeżeli go oczekują, to niech zarzucą na to drzewo białą wstążkę. A jeżeli nie – to niech nic nie robią. Kiedy nie zobaczy białej wstęgi na gałęziach jabłoni, będzie to znaczyło, że już nie jest oczekiwany. Jest im zupełnie obojętny. Wtedy on, po prostu, pozostanie w pociągu. Minie przystanek, gdzie był jego dom. Wysiądzie dopiero na ostatniej stacji, która znajduje się w wielkim mieście. Tam nikomu nie będzie znany i tam łatwo będzie mógł zaginąć.

Kiedy pociąg był już blisko jego rodzinnego domu, niepewność Martina wymieszana wciąż jednak z tlącą się nikłym płomykiem nadzieją, była tak ogromna, że nie mógł patrzeć przez okno. Poprosił swego rozmówcę, aby on szukał jabłoni. Zgodził się chętnie i po chwili złapał za ramię Martina wykrzykując z radości: Synu, jesteś ocalony. Masz dom, do którego możesz wrócić. Zobacz!

Kiedy otworzył oczy ujrzał starą jabłoń ubraną nie w jedną białą wstążkę, ale w mnóstwo wstążeczek. Łzy pojawiły się na jego twarzy, które swą gorzkością zmywały zmarnowane młode lata. Jego współpasażer powiedział później: Czułem, że jestem świadkiem cudu. Niewiele razy w życiu byłem wzruszony, tak jak teraz, kiedy uświadomiłem sobie, co to znaczy dla młodego człowieka mieć dom, w którym jest się oczekiwanym.

Człowiek, który jest bezdomny, nie ma nadziei i nie ma wiary. Życie takiego człowieka jest koszmarem, bo jego droga życia prowadzi donikąd. Szwedzki pisarz, który popełnił samobójstwo, napisał: „Moje życie jest tylko podróżą z jednej ciemności do drugiej”.

Tu dopiero Jezusowe słowa: „Ja jestem drogą i prawdą i życiem” stają się naprawdę Dobrą Nowiną. Po to właśnie przyszedł, aby nas pozbierać, pogubionych na tym padole. Aby ukazać Ojca, który oczekuje nie tylko na swojego Syna, ale również na tych wszystkich, których Mu dał. Każdy człowiek wyszedł z ręki Boga i dlatego „niespokojne jest serce człowieka póki nie spocznie w Bogu”. Pragnienie domu, czyż z każdym dniem nie staje się coraz większą tęsknotą? Tak, sprawia to Ojciec, o którym mówi Jezus: „Ojciec, który trwa we mnie, On sam dokonuje tych dzieł”.

Te Boże dzieła, czyż nie dotykają i mnie? Ileż razy zostałem przeprowadzony przez „ciemną dolinę”. I wciąż Bóg wyprowadza mnie z moich niedobrych sytuacji, grzesznych. Nie odbywa się to bezboleśnie.

Za wszystko niech będzie Bóg błogosławiony.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

MOWA TWOJA

Odezwij się do człowieka, który jest obok ciebie. Milczenie bardzo krótko bywa obojętne. Szybko przeradza się w obecność, wrogość - do nienawiści włącznie. Tylko w milczeniu wobec przyjaciela nie grozi żadne niebezpieczeństwo.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński