Gazeta Niedzielna

Maria Magdalena ze swoim pośpiechem – bo jak pisze św. Jan „pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, udała się do grobu” – jest mi taka bliska, jak zresztą każdemu człowiekowi. Bo któż z nas nie przeżywał już, albo jest w trakcie doświadczenia, kiedy grób staje się bliższy, niż był przedtem?

Nie dlatego tak piszę, że z biegiem lat człowiek czuje zbliżającą się własną śmierć, ale dlatego, że śmierć zabrała osobę bliską, może – najbliższą. Chodzę więc na cmentarz. A przecież nie spotykam już kochanej osoby, którą Bóg postawił na mojej drodze, ale spotykam samego siebie, moje wspomnienia, mój żal i tak często mój wyrzut sumienia, że nie dość było się dobrym, serdecznym. Wiem, w grobie są tylko prochy, kości i wielkie milczenie. Ale chcę za każdym razem, gdy jestem nad grobem mojej mamy, mojej siostry i tylu innych, którym tak wiele zawdzięczam, nie tylko wzruszyć się, ale iść dalej – tam dokąd prowadzi mnie dzisiejsza Liturgia.

Maria Magdalena tak bardzo pragnęła już być przy grobie – dlatego ten pośpiech i ten ból wielki, a przed oczyma jej serca zmasakrowane Jezusowe ciało, które pragnęła jedynie namaścić. Martwiła się jak wejść do grobu. A oto „zobaczyła kamień odsunięty od grobu”. Grób okazał się grobem pustym.

Więc znowu z pośpiechem pobiegła, aby powiadomić Piotra i Jana: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Nie wiedziała jeszcze, że to sam Pan prowadził ją tą drogą, na której dorastała do radosnej Tajemnicy Zmartwychwstania. Jak to dobrze, że wyszła naprzeciw, że pozwoliła się Jezusowi prowadzić.

Bo „Jezus Zmartwychwstały niepokoi – jak pisze ks. Tadeusz Huk – wyrywa człowieka z zastoju, zasklepienia, pokazuje nowe perspektywy. Powoli, cierpliwie dotyka ludzkiego serca i otwiera na zaufanie, jest zawsze o krok przede mną w drodze, gdy pojawia się pytanie o dobro, prawdę, sens życia, gdy pragnę uwierzyć, modlić się, to właśnie On jest obecny w moim życiu, to On wzywa, zaprasza, potwierdza, że JEST i chce być przy mnie, On zabity, a przecież żyjący. Światło zmartwychwstania prześwietla wszelki ból, zło, śmierć i tym światłem pragnie mnie objąć Jezus, jeżeli tylko zdecyduję się wyjść. Uwierzyć, że w moim życiu może się wiele zmienić”.

Wraz z całym Kościołem stoję przed pustym grobem. Czy potrafię postawić sobie pytanie bardziej świadomie niż rok temu, co we mnie ma zmartwychpowstać? Życie każdego człowieka ma wielkie możliwości dzięki mocy Ducha Bożego. Dlatego może doświadczać sensu życia, cierpienia i śmierci – o czym zapewnia św. Paweł pisząc: „wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu”.

Żeby odkryć w sobie tę moc, muszę zgodzić się, aby wyjść naprzeciw radosnej Tajemnicy wypowiedzianej przez anioła: „Powstał z martwych i udaje się do Galilei. Tam Go ujrzycie”.

W katedrze Holycross kończyła się Liturgia Wielkanocna. W bocznej nawie klęczała matka, której na imię było Maria. Przez wiele lat modliła się, aby jej dwaj synowie powrócili do wiary. Jej modlitwy były zajęte tylko tą jedną, jedyną intencją. W pewnym momencie podniosła wzrok i nagle nie dowierzając własnym oczom zobaczyła swoich synów stojących w drzwiach katedry. Co więcej, stali w długiej kolejce do konfesjonału. Ogarnęła ją radość i ogromna wdzięczność. Później dowiedziała się od synów, co sprawiło, że powrócili.

Tego dnia pogoda była okropna. Lało jak z cebra. Dwaj bracia wsiedli w samochód, aby pojechać na dyskotekę. Jadąc, na drodze zobaczyli starszego mężczyznę, który kulejąc szedł bez parasola. Nie było na nim suchej nitki. Zatrzymali samochód, aby go podwieźć. Mężczyzna zmierzał do katedry Holycross, do której miał jeszcze ze trzy mile. Gdy byli już przed bramą świątyni, deszcz wciąż mocno padał. Pomyśleli, mając czas, dlaczego nie – zaczekają na niego, aby go odwieźć z powrotem. W tym czekaniu doszli do wniosku, że może lepiej wejść do środka. Chyba będzie przyjemniej niż w samochodzie. I wtedy w czasie podniesienia przeistoczenie dokonało się również w nich. Podjęli decyzję.

Historia dwóch braci z nieznajomym na drodze do Holycross bardzo przypomina spotkanie na innej drodze, która prowadziła do innej wioski. Też było dwoje ludzi. Szli, zupełnie zrezygnowani, pozbawieni już wszelkiej nadziei z powodu tragicznych wydarzeń Wielkiego Piątku. I na tej drodze z Jerozolimy do Emaus spotkali Nieznajomego. Mimo że rozmowa na początku nie była dla nich przyjemną, to oni jednak, jak mówi Pismo św., „ przymusili Go, mówiąc: Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił”. Ten ich upór był błogosławiony, bo rozpoznali w Nieznajomym Zmartwychwstałego Jezusa przy łamaniu chleba. Właśnie wtedy, jak zaznacza Pismo Święte – „oczy im się otworzyły”.

Bracia jadący w kierunku Holycross byli zupełnie nieświadomi, iż usłużyli samemu Jezusowi. Ale ich uczynek wraz z żarliwą modlitwą matki sprawił, że doświadczyli mocy samego Boga.

Wychodzenie z ciemności, aby zaznać Światła wciąż trwa. Oby głos wołającego Kościoła był coraz lepiej słyszany:

„Zbudź się o śpiący i powstań z martwych a zajaśnieje ci Chrystus”.
Bo Chrystus zmartwychwstał.
Prawdziwie zmartwychwstał.



Fundacja Veritas

Historia fundacji

Księgarnia Veritas

Przejdź do księgarni

Artykuły


Myśl tygodnia

,,JAK SIEBIE SAMEGO"

Bądź dobry dla siebie. Nie chciej w sobie zmienić od razu wszystkiego. Nie spodziewaj się natychmiastowych wyników swoich postanowień. Nie denerwuj się niepowodzeniami. Nie histeryzuj, gdy popełnisz głupstwo, nie karz siebie zbyt surowo, nie narzucaj się sobie. Umiej przeczekać okresy, gdy cię głowa boli, gdy ci jest smutno, gdy ci się nic nie chce robić, gdy ci życie brzydnie. Wykorzystuj okresy swoich dobrych nastrojów, rozstawiaj umiejętnie bodźce, wyznaczaj sobie nagrody. Bądź cierpliwym wychowawcą samego siebie, tak jak starasz się nim być dla innych.

W przeciwnym razie zamkniesz sparawę stwierdzeniem, że jesteś dobry, albo stwierdzeniem równie jałowym - że jesteś zły.

z: Ks. Mieczysław Maliński, Wszystkie nasze dzienne sprawy, Veritas 1978, ilustr. A. Głuszyński